Z ciekawością zaczęłam czytać kolejne doniesienie ze Szkoły Podstawowej 81, zamieszczone w Gazecie Wyborczej, co po chwili zamieniło się w kolejne rozczarowanie.
Konflikt wokół nagród dla uczniów. Kupować im książki czy nie?
Złością napawa mnie fakt, że o tej szkole pisze się prawie wyłącznie w kontekście złych zdarzeń, a wściekłością - podejście do dzieci. Nie rozumiem powodów, dla których cytowana Rada Pedagogiczna z wicedyrektorem ingeruje w ustalenia rodziców, dotyczące uhonorowania dzieci książkami. A już stwierdzenie: podjęliśmy decyzję, żeby nie kupować dzieciom nagród co roku, no bo też bez przesady z nagradzaniem dzieci za wszystko jest dla mnie nie do przyjęcia. Dla mnie to znaczy, że nauczyciele nie widzą sensu w nagradzaniu uczniów i gratyfikowaniu ich postępów jakiekolwiek by nie były.
Uważam, że każde dziecko powinno na koniec roku dostać wzmocnienie, ponieważ wierzę, że w każdym dziecku można dostrzec postępy, mocne strony, czy jakieś uzdolnienie. Jeśli wychowawcy i nauczyciele nie potrafią tego dostrzec, smutkiem napawa mnie edukacyjny rozwój córki i jej siedmioletnich rówieśników.
Uważam, że ten pierwszy etap edukacyjny to czas nabywania ufności w sens uczenia, rozwoju motywacji, budowanie fundamentów do nabywania coraz bardziej zaawansowanej wiedzy.
Dyskusja na temat środków przeznaczonych na ten cel jest dla mnie jednakowoż słaba jak postawa (nie)zaangażowanych przedstawicieli szkoły, bo - kto nie chce – szuka powodów, kto chce szuka sposobów.