Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji uług
zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.

[x] Zamknij

      Niedzielne rozmyślania

      2005-10-02

      W piątkowej Gazecie Wyborczej przeczytałem atykuł o polskich drogowcach, budujących poniemiecką drogę, zwaną Berlinka. Fragmentem tej początkowo drogi ekspresowej, a docelowo autostrady A6, będzie Trasa Lęborska, która ma przeciąć naszą dzielnicę na pół. Od dwóch dni zastanawiam się, czy zangażować się ponownie w tę sprawę, czy odpuścić sobie...

      Parę dni temu (30 września) minął właśnie rok, jak udało nam się zablokować uchwalenie planu zagospodarowania przestrzennego, który sankcjonowałby przejście tej trasy przez naszą dzielnicę. Od tamtego czasu w całej sprawie zapanowała praktycznie cisza. Pospolite ruszenie (jakim byliśmy) rozeszło się do chałup i zapadło w zimowy sen. Tymczasem nasz przeciwnik nie zasypywał gruszek w popiele, działał i prawdopodobnie czekał na wynik wyborów. Rozbroił mnie mój sąsiad, który stwierdził, że “ja myślałem, że oni też śpią...”

      Nieodrzucenie protestów przez Radę Miasta nie oznacza, że trasa nie powstanie. “Nasza władza” posiada odpowiednie instrumenty, aby zrealizować swoje zamierzenia. Jest stosowna ustawa tzw. autostradowa. Dzięki niej można przeprowadzić autostradę jak tylko się zechce. Ludziom da się odszkodowanie (częstokroć nie odzwierciedlające poniesionych strat), domy i ogrody zrówna się buldożerem. Nieważne, że wcześniej namawiało się, żeby zamieszkali w tym miejscu, prezentowano plany, strategie, które mówiły co innego.

      Rok 2004 był dla mnie czasem wielkiej nauki, przyśpieszonego obywatelskiego dorastania.
      Zobaczyłem, jak wygląda polityka od kuchni.
      Zobaczyłem jak to rzucający się sobie do gardeł przeciwnicy potrafią chwilę później bratać się w stołówce, na papierosku w palarnii, czy przepraszam... przy pisuarze.
      Zobaczyłem, jak to handluje się głosami: my wam to - wy nam tamto i nieważne, czy jesteśmy z PO, PiS'u czy też SLD.

      Bo “polityk” boi się najbardziej społeczeństwa obywatelskiego.

      Biznes is biznes.... a wyborca? Ten szary obywatel?
      Najlepiej, gdyby siedział w domu cicho, ogladał telenowele, żując popcorn i nie chodził na wybory.

      Gdy obywatel zaczyna słuchać, myśleć i zadawać pytania, zwłaszcza po wyborach, to robi się gorąco. Trzeba się starać, spełniać wyborcze obietnice. Parafrazując znane powiedzenie: gdy nie ma obywatelskiej kontroli, politycy harcują.

      Kampania wyborcza do sejmu i senatu za nami.
      Pustoszeją billbordy pełne do niedawna, jak to napisał Przekrój - chłopców malowanych, którym specjaliści od retuszu dali drugą młodość.
      Skończyły się spoty wyborcze uwłaczające inteligencji (małżonka z trudem powstrzymała mnie przed wyrzuceniem telewizora przez okno).
      Teraz jeszcze tylko kampania prezydencka i zapanuje błogi spokój. PiS dogada się z PO, pomimo farsy, jaka teraz jest odgrywana. Szybko zostaną zapomniane wyborcze obietnice. Wszystko wróci do normy, za jakiś powstaną kolejne komisje śledcze. A frekwencja w następnych wyborach wyniesie... nie nie, stop!

      Pełen tych niewesołych myśli, popijąc kawę w niedzielny mglisty poranek, zastanawiam się, co dalej. Czy znowu poświęcić mnóstwo własnego czasu, energii i też pieniędzy i powalczyć po raz drugi, nie licząc na to, że usłyszę choćby zwykłe dziękuje od sąsiadów?
      Czy też poświecić się zarabianiu pieniędzy i w porę wyjechać daleko, gdzie ludzie sympatyczniejsi, a słońce prawie zawsze świeci i jest ciepło?

      « wróć | wersja do wydruku | odsłon: 2505

      Polecamy

       

       

       

       

       

       

      Wsparcie prawne portalu:


       

      Osowianin Roku

       

      Nieodpłatne poradnictwo
      w Gdańsku


       

       


       Plan spotkań z kulturą Pomorza