Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji uług
zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.

[x] Zamknij

      Hyde Park

      W Osowie, w Trójmieście, w Polsce, na świecie...
      Sorry Winnetou ;-)
       Nie jesteś zalogowany więc nie możesz się wypowiadać
      XYZ (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-04-27 23:36
      Mieliśmy w osowej obchody 65 rocznicy ślubu . Gratulacje dla solenizantów.

      Rocznice ślubu i związane z nimi nazwy jubileuszowe

      1 – a rocznica - wesele papierowe
      2 – a rocznica - wesele bawełniane
      3 – a rocznica - wesele skórzane
      4 – a rocznica - wesele owocowe lub kwiatowe
      5 – a rocznica - wesele drewniane
      6 – a rocznica - wesele cukrowe
      7 – a rocznica - wesele miedziane
      8 – a rocznica - wesele blaszane
      9 – a rocznica - wesele gliniane
      10 – a rocznica - wesele cynowe
      11 – a rocznica - wesele stalowe
      12 – a rocznica - wesele jedwabne
      13 – a rocznica - wesele koronkowe
      14 – a rocznica - wesele kości słoniowej
      15 – a rocznica - wesele szklane
      20 – a rocznica - wesele porcelanowe
      25 – a rocznica - wesele srebrne
      30 – a rocznica - wesele perłowe
      35 – a rocznica - wesele płócienne
      40 – a rocznica - wesele rubinowe
      45 – a rocznica - wesele platynowe
      50 – a rocznica - wesele złote
      60 – a rocznica - wesele diamentowe
      65 – a rocznica - wesele żelazne
      70 – a rocznica - wesele kamienne
      75 – a rocznica - wesele brylantowe
      Ramzwelt II (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-03-22 12:45
      Bez cenzury

      JAK POMAGAŁEM ZABIJAĆ
      KRAJE TRZECIEGO ŚWIATA

      Fragmenty rozmowy z John'em PERKINS'EM, autorem książki "Confessions of an Economic Hit Man" ("Spowiedź ekonomicznego mordercy"), opowiadającej o polityce wyzysku, prowadzonej przez USA wobec krajów Trzeciego Świata.

      - Kim jest "ekonomiczny morderca" (economic hit man)?

      - Najprościej można powiedzieć, że my - "ekonomiczni mordercy" - przez ostatnie 30-40 lat zdołaliśmy stworzyć pierwsze prawdziwe imperium globalne. I zrobiliśmy to w dużej mierze bez udziału wojska. Stosujemy różne metody działania, które sprowadzają się do tego, że identyfikujemy kraj, znajdujący się w posiadaniu surowców naturalnych, na których nam zależy, np. ropy naftowej, i pośredniczymy w zawarciu umowy. Na jej podstawie krajowi temu udzielana jest gigantyczna pożyczka przez takie organizacje, jak Bank Światowy czy inne pokrewne mu instytucje finansowe. Jednak większość z tych pieniędzy zazwyczaj nigdy nie trafia do tego kraju. Spływa ona natomiast prosto na konta amerykańskich firm (takich jak Halliburton czy Bechtel), które - według umowy - mają zrealizować potężne projekty infrastrukturalne w tym kraju np. wybudować system energetyczny, dzielnice industrialne, porty. Są to, krótko mówiąc, obiekty, które będą służyć bogatym tego kraju i zwykle w żaden sposób nie zmieniają sytuacji biednych. Państwo próbuje spłacić pożyczkę, co oznacza, że mniej pieniędzy przeznaczonych jest na takie cele, jak edukacja, opieka zdrowotna czy różne zasiłki społeczne, (co zresztą, jest zgodne z globalistyczną polityką oligarchów). W pewnym momencie staje się jednak jasne, że dług jest tak duży, iż praktycznie nie ma szans na jego spłacenie. W odpowiednim czasie "ekonomiczny morderca" powraca do tego kraju i mówi: "No tak, jesteście nam dłużni ogromną sumę pieniędzy, nie jesteście w stanie jej spłacić więc zróbcie nam przysługę, np. sprzedawajcie naszym koncernom naftowym ropę po niskich cenach albo podczas następnego głosowania ONZ głosujcie tak, jak my chcemy, albo wyślijcie swoich żołnierzy tam, gdzie będą nam potrzebni".

      - Jak to się stało, że został Pan "ekonomicznym mordercą"?

      - Zostałem zrekrutowany przez Narodową Agencję Bezpieczeństwa (National Security Agency), największą i najbardziej tajną amerykańską agencję szpiegowską. Oni poddali mnie szeregowi testów osobowości, także przy użyciu wykrywacza kłamstw i doszli do wniosku, że jestem dobrym materiałem na "mordercę ekonomicznego". Przy okazji wykryli też szereg moich słabości, które wykorzystali do tego, by mnie wciągnąć do gry. Za przeszkolenie mnie odpowiedzialna była pewna niezwykła kobieta, Claudine, która znała wszystkie moje słabe punkty i doskonale wiedziała, jak je wykorzystać.

      - Jak to się stało, że testy Narodowej Agencji Bezpieczeństwa nie wykryły, iż porzuci Pan tę pracę?

      - Nie byli aż tak wyrafinowani...

      - Do jakich krajów wysłano Pana z misją?

      - Byliśmy w każdym państwie określanym mianem kraju Trzeciego Świata, który miał ropę naftową lub inne dobra, nad którymi chcieliśmy mieć kontrolę, np. Kanał Panamski. Uderzaliśmy na największe kraje w całej Azji, na Bliskim Wschodzie, w Afryce i w Ameryce Łacińskiej. Ja osobiście dużo czasu spędziłem w Indonezji, Arabii Saudyjskiej, Kolumbii, Kostaryce i Panamie.

      - Jak szybko te kraje uświadamiały sobie, że coś jest nie tak, że Ameryka je wykorzystuje?

      - Ludzie, którzy rządzili tymi krajami, zwykle wiedzieli, co się dzieje, gdyż w wielu z tych rządów zasiadali skorumpowani urzędnicy będący marionetkami USA. Oni byli częścią tej gry. Co innego mieszkańcy tego kraju, którzy musieli ponosić wszystkie konsekwencje układów zawieranych przez grupę nielicznych ludzi będących na szczycie. Ci zaś podpisywali umowę z Bankiem Światowym czy rządem amerykańskim, która niekoniecznie uwzględnia dobro zwykłych ludzi, działa natomiast na korzyść tej właśnie małej grupy ludzi którzy rządzą krajem i którzy w efekcie podpisanych przez nas kontraktów, stawali się bardziej bogaci. Gdyby istniała na tym świecie jakaś uniwersalna sprawiedliwość, te kraje nigdy nie powinny być zmuszone do ich spłaty.

      - Jak blisko współpracował Pan z Bankiem Światowym?

      - Bardzo, bardzo blisko. Wiele pożyczek, które zaaranżowałem dla tych krajów pochodziło z Banku Światowego albo podobnych mu organizacji typu Inter-AmericanDevelopment Bank. Spędziłem w ich biurach dużo czasu...

      - Jak wyglądały działania na Bliskim Wschodzie? Zacznijmy od Arabii Saudyjskiej...

      - We wczesnych latach 70, kraje OPEC stwierdziły, że nie podoba im się polityka amerykańska, zwłaszcza fakt, że USA popierają Izrael. Więc obcięły nam znacząco dostawy ropy, co spowodowało ogromne problemy, np. potężne kolejki na stacjach benzynowych. Baliśmy się też, że dojdzie do kolejnej wielkiej depresji, podobnej do tej z 1929 roku. W takiej sytuacji, amerykański Departament Skarbu zgłosił się do mnie i innych "morderców ekonomicznych", mówiąc, że nie możemy dopuścić do tego, aby kryzys się powtórzył, że nie możemy być zakładnikami krajów OPEC i musimy zaplanować coś, co temu w przyszłości zapobiegnie.

      Wiedzieliśmy że taki plan musiałby kręcić się wokół Arabii Saudyjskiej, ponieważ ten kraj ma więcej ropy niż ktokolwiek inny. Wiedzieliśmy też, że członków dynastii Saudów można było przekupić. Zaczęliśmy więc nad nimi pracować. Ostatecznie umowa, którą określaliśmy jako "pranie brudnych pieniędzy saudyjskich" (Saudi Arabian Money-laundering Affair) była taka, że Arabia Saudyjska miała wysyłać do USA większość ze swoich pieniędzy zarobionych na sprzedaży różnym krajom ropy (tzw. petrodolarów). Były one następnie inwestowane w amerykańskie obligacje rządowe. Ta umowa była z naszego punktu widzenia ogromnym sukcesem, prawdopodobnie największym w historii "ekonomicznych morderców".

      Później próbowaliśmy zrobić to samo w Iraku. Oczywiście bardzo popieraliśmy Saddama Husajna. Zresztą to przecież CIA dała mu władzę, likwidując w początkach lat 60., premiera-generała Abdula Karima Kasima. Daliśmy mu olbrzymie pożyczki, sprzedaliśmy zakłady chemiczne, sprzedaliśmy mu czołgi i odrzutowce. Ale kiedy my próbowaliśmy go w latach 80. przekonać do takiego samego, a w każdym razie podobnego układu, jaki zawarliśmy z Arabią Saudyjską, on nie chciał tego kupić. Więc nasłaliśmy na niego agentów CIA, tzw. szakali, którzy wkraczają do akcji, kiedy "mordercom ekonomicznym" się nie powiedzie. Oni mieli go usunąć. Saddam miał jednak bardzo mocną ochronę. Miał też wielu sobowtórów i misja agentów też się nie powiodła. Więc Biały Dom wysłał tam w 1991 roku wojsko, które rozprawiło się z armią Saddama. (Jak się później okazało nie całkiem). Wtedy USA zrezygnowało z jego zabicia, władze doszły do wniosku, że on jest typem lidera, którego my lubimy. Był silny, stanowił barierę oddzielającą od Iranu i miał doskonałą kontrolę nad swoimi ludźmi. Byliśmy więc przekonani, że wystarczy zniszczyć jego armię, a Saddam stanie się kukiełką w naszych rękach i będziemy z nim mogli robić to, co chcemy. Dlatego w latach 90. "ekonomiczni mordercy" po raz kolejny udali się do Iraku. Ale Saddam znowu odrzucił ich propozycję, choć nie jestem pewien, dlaczego. Znowu agenci próbowali się go pozbyć i znowu im się nie udało, więc administracja George'a W. Busha po raz drugi wysłała tam wojsko i tym razem go złapali.

      - To był według Pana powód rozpętania obecnej wojny?

      - Na pewno jeden z nich. Drugi jest taki, że Irak kontroluje nie tylko ogromne ilości ropy, ale też spore ilości wody na Bliskim Wschodzie - rzeki Tygrys i Eufrat - jest więc zlokalizowany w bardzo strategicznym punkcie. (Po trzecie. Jest jeszcze jeden powód, i to ten najważniejszy, o którym Perkins nie wspomniał. A mianowicie, że Saddam Husajn nie akceptował polityki Izraela dążącej do kontroli krajów Bliskiego Wschodu z Irakiem włącznie - Redakcja).

      - Wspomniał Pan rolę "szakali" CIA. Ich także obwinia Pan za śmierć prezydenta Ekwadoru Jaime'a Roldosa i prezydenta Panamy Omara Torrijosa...?

      - Tak. To były dwie osoby, które miałem wciągnąć do gry. Omar Torrijos w latach 70, był bardzo ważną postacią dla świata, ponieważ chciał doprowadzić do tego, aby Kanał Panamski znowu znalazł się w rękach mieszkańców Panamy. On rzeczywiście stawiał się Stanom Zjednoczonym. I inni przywódcy światowi przyglądali się tej sytuacji, by przekonać się, co się stanie. Ja zostałem wysłany do Panamy, aby go przeciągnąć na naszą stronę. Ale wiedziałem, że tak długo, jak Torrijos nam się będzie przeciwstawiał, jego życie będzie w wielkim niebezpieczeństwie. Zginął w 1981 roku, kiedy eksplodował samolot, którym leciał. Dla mnie i dla wielu innych nie ulega wątpliwości, że został on zamordowany przez "szakali". Podobny los spotkał Jaime'a Roldosa w Ekwadorze, i to mniej więcej w tym samym czasie. Roldos był pierwszym demokratycznie wybranym prezydentem Ekwadoru od wielu, wielu lat, po długim sprawowaniu rządów przez podstawionych przez USA dyktatorów.

      Roldos wręcz wygrał wybory prowadząc kampanię antyamerykańską i sprzeciwiającą się działalności potężnych koncernów naftowych, zapowiadając, że zmusi je na przykład do płacenia większych podatków. Kiedy wygrał natychmiast my - "ekonomiczni mordercy" - zostaliśmy tam wysłani, by go rozpracować i spróbować przekonać, aby nie próbował realizować obietnic swojej kampanii. A jego śmierć także została zaplanowana przez CIA.

      - Nikt nie może odmówić...?

      - Tak, to była mocna lekcja dla przyszłych przywódców świata. Teraz możemy tylko czekać na to, co się stanie w Ameryce Łacińskiej, gdzie w niedawnych wyborach w 6-ciu krajach - Argentynie, Brazylii, Chile, Ekwadorze, Wenezueli i Urugwaju - prezydenci zostali wybrani dzięki swoim antyamerykańskim kampaniom. Wszystkie te kraje razem wzięte reprezentują mniej więcej trzy czwarte populacji Ameryki Łacińskiej, która wybierając bardzo antyamerykańskich prezydentów wysyła wyraźny komunikat Stanom Zjednoczonym. Niestety amerykańskie media nie piszą o tym zbyt wiele, więc większość mieszkańców USA nawet sobie nie zdaje sprawy z tego, co się dzieje. Więc ci prezydenci mają przed sobą trudną decyzję - czy wypełnić obietnice swojej kampanii, sprzeciwiając się USA i prawdopodobnie zginąć, czy wziąć kilkaset milionów dolarów i żyć w luksusach do końca życia.

      - To straszne, co Pan mówi...

      - Tak, to potworne i ja sam się z tym strasznie czuję, bo jestem bardzo lojalnym Amerykaninem, kocham swój kraj i pochodzę z rodziny, która od ponad 300 lat utrzymuje tradycje patriotyczne a członkowie mojej rodziny brali udział we wszystkich wojnach amerykańskich. Nie możemy dopuszczać do tego rodzaju praktyk, powinniśmy popierać państwa demokratyczne na całym świecie - bez względu na to - czy sprzeciwiają się one naszym koncernom naftowym, czy nie.

      - Kiedy Claudine, kobieta, która przyuczała Pana do pracy w MAIN, powiedziała, że "jak raz podejmujesz się tej pracy, nie możesz już nigdy odejść" - czuł Pan, że to zamach na Pańską wolność?

      - Tak, przez 10 lat jeżdżąc po świecie, a potem kolejnych kilka lat w sposób mniej aktywny, no i milczałem przez następne 20 lat. Ma pani rację, tkwiłem w tym bardzo długo. Wiedziałem, że to, co robiłem później, było złe. I to bardzo uwierało moje sumienie. Ale mimo ostrzeżenia Claudine, że jak raz zdecyduję się na to, nie ma od tego ucieczki zawsze wierzyłem, iż w pewnym momencie opowiem o tym światu, że napiszę o tym książkę. Zabrało mi to sporo czasu, ale wreszcie to zrobiłem.

      - Tak, ale wcześniej był Pan zastraszany i przekupywany, by tego nie robić...

      - Tak, i co gorsza uległem i nie pisałem książki przez wiele lat. Nie wyobrażałem sobie, jak trudno będzie się od tego uwolnić. Dopiero 11 września 2001 r. dotarło do mnie, że muszę to zrobić. Bez względu na niebezpieczeństwo, jakie mi groziło, wiedziałem, że ryzyko nie opowiedzenia tej historii, biorąc pod uwagę los mojej córki i przyszłych pokoleń, jest dużo wyższe niż ryzyko napisania tej książki. Wiedziałem, że świat i Amerykanie muszą wiedzieć, co Stany Zjednoczone robią. Większość Amerykanów tego nie rozumie. Oni wierzą, że nasza pomoc zagraniczna i działania Banku Światowego są altruistyczne, podczas gdy jest wręcz przeciwnie. Wiele osób pisało też o tym, co się przydarzyło prezydentowi Panamy i Ekwadoru. Nie piszę zatem niczego nowego, choć robię to z bardzo osobistej perspektywy.

      - Czy myśli Pan, że w pewnym momencie Ameryka zaprzestanie praktyk tego rodzaju?

      - Myślę, że sami Amerykanie muszą wymusić zmianę. To nie przyjdzie z góry, tylko od samych ludzi. Dlatego napisałem tę książkę - chcę żeby wszyscy wiedzieli, co tu się dzieje. Wielu ludzi w krajach Trzeciego Świata rozumie ten proceder i to wywołuje w nich gniew. Dlatego zdarzają się takie tragedie jak 11 września. Powód dla którego terroryzm, jeśli tak chcemy nazywać ich reakcję - dziś wzrasta, jest taki że ludzie na całym świecie są sfrustrowani, bo mają świadomość tego co się dzieje. A przeciętni Amerykanie dopiero zaczynają rozumieć, co się dzieje w Waszyngtonie. Świadczą o tym protesty przeciwko administracji Busha - z powodu wojny w Iraku, z powodu reakcji po uderzeniu huraganu "Katrina" i "Wilma" i wielu innych błędów i zaniedbań.

      Musimy zrozumieć, że w USA mieszka niespełna 5% światowej populacji, a mimo to konsumujemy ponad 25% światowych zasobów naturalnych i jesteśmy odpowiedzialni za ponad 30% światowych zanieczyszczeń. To nie jest historia sukcesu, a wręcz zły model. Musimy się zastanowić, co możemy zrobić, aby jak najlepiej przysłużyć się naszym dzieciom i wnukom. Częścią człowieczeństwa jest przecież troszczenie się o potomstwo. Tymczasem moja generacja jest bardzo chciwa, egoistyczna, ogranicza się do myślenia o zakupie kolejnego samochodu czy domu. Przyszedł czas, żeby się zastanowić, jak ten świat będzie wyglądał za 20 lat.

      Rozmawiała

      Ewa Kern-Jędrychowska
      "Nowy Dziennik", 10-11 grudnia 2005


      woJOWnik (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-03-20 13:01
      Stanowisko uczestników Konferencji samorządowej
      „Ordynacja wyborcza do Sejmu warunkiem naprawy Państwa”

      Przez ostatnie 17 lat Polska jest przedmiotem nieustannego eksperymentowania z ordynacją wyborczą do Sejmu. Ordynacja ta jest zmieniana średnio raz na kadencję.

      Zmiany te nie były podyktowane interesem ogółu obywateli, lecz ten podstawowy akt ustrojowy był traktowany jako instrument doraźnej walki politycznej między partiami

      Reformy prawa wyborczego nie doprowadziły do utworzenia stabilnej sceny politycznej, a tworzone w ten sposób rządy są słabe i niezdolne ani do przeprowadzenia niezbędnych reform, ani sensownego kierowania państwem.

      Partie rządzące Polską unikają dokonania reformy ustrojowej, jaką byłoby wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych na wzór najstarszych demokracji świata, w których mechanizm ten zdał i zdaje egzamin.

      Mieszana ordynacja wyborcza proponowana ostatnio przez Prawo i Sprawiedliwość nie wychodzi naprzeciw oczekiwaniom społecznym. Jest ona obarczona oczywistymi wadami:

      Po pierwsze: kuriozalna i nie do przyjęcia jest ordynacja, w której zwycięzca w jednomandatowym okręgu wyborczym może nie uzyskać mandatu poselskiego.

      Po drugie: koncepcja list partyjnych, obsadzanych według uznania przez liderów partyjnych, oznacza dalsze upartyjnienie państwa.

      Po trzecie: tak daleko idące uprzywilejowanie aparatów partyjnych sprzeczne jest z podstawowym prawem obywatelskim, jakim jest prawo do równego traktowania i z konstytucyjną zasadą równości wyborów.

      Po czwarte: ordynacja mieszana, tak jak i wszystkie dotychczasowe, narusza nasze bierne prawo wyborcze, albowiem szanse na uzyskanie mandatu mają tylko obywatele zrzeszeni w dużych partiach politycznych.

      Uchwalenie tego rodzaju ordynacji nie poprawi sytuacji politycznej i społecznej. Przeciwnie, pogłębi frustrację i zniechęcenie do procedur demokratycznych.

      Właściwa droga do naprawy Rzeczypospolitej wiedzie poprzez rzeczywistą, pozbawioną elementu doraźności, reformę prawa wyborczego i wprowadzenie ordynacji na wzór brytyjski, a więc dopuszczającej uzyskanie mandatu do Sejmu wyłącznie w jednomandatowych okręgach wyborczych.

      Centrum Kultury „MUZA” - Lubin, 18 marca 2006
      woJOWnik (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-03-19 22:12
      Spiker Izby Gmin

      Kontrast miedzy Spikerem Izby Gmin, a Marszalkiem Sejmu, tak znakomicie opisany przez prof. Przystawe, to w istocie kontrast miedzy prawdziwa demokracja, a jej parodia. III Rzplita swoj system rzadow oparty na parodiowaniu demokracji dziedziczyla po swej poprzedniczce, PRL. Nie tylko urzad marszalka, ale w ogole caly Sejm III-ej RP, ktory nie jest reprezentacja narodu, sa zaledwie atrapami swych odpowiednikow na Zachodzie. Jest to bardzo smutne, bo przeciez Polska sama system parlamentarny przez stulecia wspoltworzyla i skutecznie stosowala na rowni z Anglia i innymi krajami glownego nurtu europejskiej kultury.

      Najbardziej ironiczne jest to, ze Marszalek Jurek wyciagnal z lamusa projekt ordynacji PiS, w celu postraszenia malych partii, ktore ta ordynacja mialaby calkowicie wyciac z Izby Poselskiej. A przeciez wazn/a rola marszalka jest wlasnie ochrona mniejszosci parlamentarnych i dbanie o to, by ich glos nie zostal zagluszony przez wielkie ugrupowania.

      Spiker Izby Gmin przed zakonczeniem kazdej debaty (tj. "before moving a closure") i rozpoczeciem glosowania specjalnie udziela glosu poslom niezaleznym i reprezentantom malych partii. Ma bowiem dbac o to, aby kazdy poglad, nawet ten najbardziej niepopularny, mogl zostac wyrazony i os/adzony przez cala Izbe przed podjeciem waznej decyzji.

      Czy trzeba lepszego przykladu, zeby pokazac, iz nie tylko oszukancz/a ordynacje pomyslu PiS z 2003r, ale wszystkie kolejne ordynacje III RP, trzeba jak najszybciej wyrzucic do lamusa historii? Inaczej nie da sie zatrzymac postepujacego rozpadu panstwa.

      Tomasz J Kazmierski
      Southampton, Wlk Brytania
      woJOWnik (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-03-19 13:59
      Ordynacja wyborcza Prawa i Sprawiedliwości

      Kilka dni temu Marszałek Sejmu Marek Jurek postraszył sojuszników Prawa i Sprawiedliwości groźną zapowiedzią, że jeśli nie będą grzeczni, to PiS wprowadzi pod uchwały Sejmu przygotowywany od dawna projekt nowej ordynacji wyborczej, który będzie miał tę cudowną właściwość, że z miejsca wyeliminuje z Sejmu małe partie.

      Najmniejszą dziś partią jest Liga Polskich Rodzin, więc to ona najbardziej powinna się obawiać. Jest to nowy rodzaj uprawiania polityki w Polsce. Dotąd najczęściej straszono czym się dało przeciwników, od niedawna straszy się głównie sojuszników. Jest to też nowatorskie podejście do funkcji Marszałka Sejmu, ponieważ „do laski marszałkowskiej” jeszcze nie wpłynął odpowiedni projekt ordynacji, więc straszenie nim w wykonaniu Marszałka stanowi swoiste kuriozum.

      Ponieważ uparcie zachęcam moich rodaków do skorzystania z rozwiązań, jakie przez wieki wypraktykowali Brytyjczycy, a w ślad za nimi obywatele Kanady i wielu innych krajów, więc warto może poświęcić kilka zdań funkcji odpowiednika Marszałka Sejmu w brytyjskiej lub kanadyjskiej Izbie Gmin.

      Tym odpowiednikiem jest Speaker of the House (czyli „Mówca Izby”). Jest to funkcja niezwykle zaszczytna i prestiżowa. Speaker jest wybierany w głosowaniu tajnym bezwzględną większością głosów. To tajne głosowanie jest potrzebne żeby zapewnić wybór osoby cieszącej się największym szacunkiem i charakteryzującej się obiektywizmem i bezstronnością.

      Jest rzeczą ciekawą, że po wyborze Speaker występuje z partii, która popierała go w wyborach powszechnych. Speaker prowadzi obrady i pilnuje porządku, ale sam w głosowaniach uczestniczy tylko wtedy, gdy za jakimś rozwiązaniem opowiada się dokładnie tyle samo posłów ilu jest przeciw.

      Otóż polscy demokraci gdzieś słyszeli o tym, że w przypadku równej ilości głosów rozstrzyga głos prowadzącego obrady, ale nie dosłyszeli, że takie postępowanie ma sens wtedy, gdy on sam w głosowaniu nie uczestniczy. Wielokrotnie byłem świadkiem tego rodzaju sytuacji, w których przewodniczący zarówno głosował razem z innymi, jak i po głosowaniu rozstrzygał, kto wygrał.

      Speakera Izby Gmin obowiązuje bezstronność. Nie może on popisywać się swoimi sympatiami partyjnymi. Speaker musi być obiektywnym arbitrem. Dzięki temu możliwa jest taka sytuacja, że Speaker częstokroć zachowuje swoją pozycję po kolejnych wyborach.

      Oczywiście, jak każdy poseł, musi wygrać wybory i uzyskać mandat w swoim okręgu wyborczym. W tych wyborach nie startuje jednak jako przedstawiciel jakiejkolwiek partii lecz jako „Speaker seeking re-election” – „Marszałek , który chce powtórnie zostać wybranym". Obecny Speaker brytyjskiej Izby Gmin, Michael Martin, został wybrany w wyborach roku 2000 i zachował swoją pozycję po wyborach roku 2005. Nie ulega wątpliwości, że Sejm i Polska bardzo by skorzystały na tym, gdyby podobne zasady obowiązywały w odniesieniu do Marszałka Sejmu.

      Na razie tak nie jest, więc przyjrzyjmy się czym straszy Marszałek Jurek polskich wyborców i swoich politycznych rywali.

      Zasadnicze elementy projektu ordynacji PiS są następujące:

      1. Kraj ma być podzielony na 230 jednomandatowych okregów wyborczych (JOW) w ramach 16 wojewódzkich okręgów wyborczych. Na każde województwo przypada dwa razy tyle mandatów ile jest JOW. A więc np. jeśli województwo zostało podzielone na 15 JOW, to do obsadzenia będzie 30 mandatów

      2. Każdy wyborca ma dwa głosy: jeden oddaje na konkretnego kandydata, a drugi na partię.

      3. Każda partia i każdy komitet wyborczy może wystawić tylko jednego kandydata w jednym JOW. Kandydatura musi zostać poparta 500 podpisami wyborców. Jeśli jednak partia zarejestruje kandydatów w połowie JOW, to pozostałych kandydatów nie potrzebuje popierać podpisami.

      4. Jeśli partia zarejestruje kandydatów w co najmniej połowie JOW w danym województwie, to ma prawo wystawić listę wojewódzką. Ta lista musi zawierać co najmniej tyle nazwisk ile jest mandatów przypadających na to województwo. Na liście tej znajdować się winni wszyscy kandydaci startujący w konkursie w JOW. Ich kolejność ustala partia i nie ma ona związku z tym, ile głosów kto zdobył.

      5. Mandaty poselskie mogą uzyskać tylko kandydaci tych partii, których listy wojewódzkie uzyskały co najmniej 5% głosów poparcia w skali całego kraju! Nie mają więc jakichkolwiek szans żadni „samotni strzelcy”, ani żadne ugrupowania lokalne, bez względu na skalę ich poparcia. Można zdobyć nawet wszystkie głosy w swoim JOW a i tak nic z tego!

      6. Ile mandatów przypadnie danej partii, która przekroczyła próg wyborczy, o tym rozstrzyga metoda Sainte-Lague. Ilość wygranych wyborów w JOW nie ma tu znaczenia. Mandaty mają być przyznawane proporcjonalnie do ilości uzyskanych głosów. Jeśli jakaś partia zdobędzie więcej mandatów w JOW niż to wynika z proporcji, to niektóre z tych mandatów zostaną jej odebrane, a jeśli mniej, to zostaną dodane z listy partyjnej.

      Ta propozycja PiS, którą autorzy sami nazywają „spersonalizowanym systemem proporcjonalnym” nie ma wiele wspólnego z postulatem JOW, zgłaszanym przez Ruch na rzecz JOW i całkowicie rozmija się z oczekiwaniami społecznymi.

      Czego bowiem najbardziej nie lubią wyborcy polscy w obecnym systemie i przeciwko czemu najdobitniej protestują?

      Bez wątpienia w oczach Polaków największa wadą obecnej ordynacji jest jej niezrozumiałość. Przeciętny Polak nie widzi żadnego związku z oddanym przez niego głosem i wynikami wyborów. Zaledwie jeden na pięciu znajduje wśród parlamentarzystów kandydata na którego oddał głos. W przytłaczającej większości są to ludzie nikomu nieznani, typowi „ludzie znikąd”, którzy częstokroć uzyskali nie więcej niż ułamek promila głosów w swoim okręgu wyborczym. Jeszcze gorzej, kiedy są to ludzie już skompromitowani swoją działalnością parlamentarną, nikt na nich nie głosuje, a oni i tak przechodzą w kolejnych wyborach.

      W takiej sytuacji, oczywiście, nie może być mowy o odpowiedzialności posła przed swoimi wyborcami. Projekt PiSu tej wady nie usuwa, przeciwnie, jeszcze ją pogłębia.

      Do tej pory wyborcy przynajmniej mogli zaznaczyć swoje preferencje, ponieważ z list partyjnych wchodzili do Sejmu kandydaci w kolejności zdobytych głosów i czasem się zdarzało, że mandat uzyskiwał ktoś z dalszego miejsca na liście. Według projektu PiS tak już nie będzie: o kolejności przyznawanie mandatów z listy partyjnej decydować będzie partia, a nie wyborcy.

      Projekt nie usuwa żadnej z wad dotychczasowych ordynacji:

      (1) podobnie jak wszystkie inne gwałci nasze bierne prawo wyborcze, uniemożliwiając zdobycie mandatu obywatelom nie zrzeszonym w duże partie polityczne;

      (2) nadając przywileje partiom gwałci zasadę równości;

      (3) komplikując dodatkowo procedurę rozdziału mandatów będzie pogłębiać frustrację i niechęć wyborców do udziału w tych procedurach;

      (4) zapisana w Konstytucji zasada powszechności wyborów do Sejmu zostaje sprowadzona do fikcji;

      (5) ordynacja ta jest tak samo, a może nawet jeszcze bardziej korupcjogenna niż obecna. Upartyjnienie państwa tylko się pogłębi.

      Co chcą osiągnąć twórcy tego pomysłu i dlaczego podrzucają nam tego potworka? Otóż daje on szansę wzmocnienia wyniku partyjnego, poprzez wyeliminowanie konkurencji pomiędzy kandydatami z tej samej listy partyjnej. Obecnie jest tak, że kandydaci z tej samej listy starają się zdobyć jak najwięcej głosów i wypaść lepiej od swoich partyjnych rywali. Muszą więc siebie ukazywać wyborcom w lepszym świetle, a swoich kolegów partyjnych w gorszym. Tracą na tym wszyscy i traci partia, bo taka konkurencja jest często gorsząca i zniechęca wyborców do oddawania głosów na jej listę.

      W efekcie wynik ogólny jest gorszy i jest to jedna z przyczyn, dla której żadna partia nie jest w stanie zdobyć większości mandatów Sejmie. Pan Ludwik Dorn i jego koledzy doszli do wniosku, że w ten sposób wzmocnią swoją partię i polepszą jej wynik wyborczy.

      Można mieć wątpliwości czy ten makiaweliczny pomysł przyniesie powodzenie. Niewątpliwe jest natomiast co innego: wprowadzenie go w życie i to pod szyldem „jednomandatowych okręgów wyborczych” ostatecznie zniechęci Polaków do prób naprawiania państwa poprzez odpowiednią reformę prawa wyborczego.

      Do tej pory nasi prawodawcy raczyli nas średnio jedną nową ordynacją wyborczą na kadencję. Wszystkie one były na jedno kopyto i dlatego propozycja JOW budzi nadzieję na rzeczywistą zmianę i prawdziwą naprawę państwa. Wprowadzenie takich pseudo-JOW, jakie proponuje PiS, będzie tak mocnym ciosem zadanym w tę ideę, że może trzeba będzie pokoleń, aby sprawa mogła odżyć. I być może to jest właśnie główna „zaleta” tego projektu.


      Jerzy Przystawa
      www.jow.pl
      woJOWnik (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-03-14 19:05
      "On umrze na serce i pomogą Mu w tym..."


      Odeszła jedna z najbardziej tragicznych postaci życia politycznego w Europie -
      Slobodan Milosević, były prezydent SFRJ, później tzw. Nowej Jugosławii.
      Najpierw chwalony i popierany przez elity polityczne Zachodu za doprowadzenie
      do ,,pokoju w Dayton" czyli zakończenie pierwszej, najbardziej krwawej fazy
      konfliktu, związanego z rozbiciem Jugosławii. Potem wybrany za cel ataku przez
      administrację Clintona, która wyszła naprzeciw, zgłaszanym przez polityków EWG
      już jesienią 1996 roku sugestiom, że wielonarodowe państwo jugosłowiańskie nie
      ma racji bytu... Milosević przeciwstawiał się tej opinii energicznie, co
      znajduje potwierdzenie w dostępnych dokumentach byłej EWG. Wtedy właśnie
      zapadł wyrok na prezydenta Jugosławii. To wyjaśnia; dlaczego Europa ( w tym
      szczególnie Niemcy Włochy i Wielka Brytania ) tak ochoczo przystąpiły do
      zniszczenia Jugosławii. Odżyły stare sentymenty zgodne ze współczesnymi
      interesami. Niemcy, by umożliwić Chorwatom wielką ofensywę na Serbów,
      broniących się w Krajinie (ponad półmilionowa, od kilku stuleci serbska
      enklawa w Chorwacji) i w Bośni - oddali do dyspozycji Zagrzebia całe ciężkie
      uzbrojenie po byłej Narodowej Armii Ludowej NRD. Niemiec - płk Rudolf
      Kesselring ( syn byłego hitlerowskiego marszałka lotnictwa) kierował w
      tureckiej bazie NATO koło Izmiru szkoleniem grup dywersyjnych tzw.
      "Wyzwoleńczej Armii Kosowa". Największe bazy terrorystów albańskich,
      przerzucanych do Kosowa zorganizował w płn. Albanii Osama bin Laden.
      Terrorystów wszelkiej maści, zbieraninę mudżahedinów z Iranu, Jemenu, Arabii
      Saudyjskiej, Algierii, Maroka i innych państw - Europejscy i amerykańscy
      politycy potraktowali instrumentalnie, jako narzędzie skuteczne w niszczeniu
      państwa jugosłowiańskiego. Największą prowokację na terenie Kosowa
      zorganizował były szef "misji obserwacyjnej" OBWE, wieloletni agent CIA w
      Ameryce Południowej, William Walker, mianowany i wspierany przez ówczesnego
      przewodniczącego OBWE B. Geremka. W Raczaku pokazał dziennikarzom trupy
      terrorystów islamskich, przebranych w cywilne ubrania, co stanowiło pretekst
      do bombardowań Jugosławii. Jugosławię usiłowano zniszczyć gospodarczo także w
      sposób, zupełnie nie znany polskiej opinii publicznej: Oto całymi wagonami
      wysyłano do tego kraju banknoty dinarów - waluty jugosłowiańskiej -
      profesjonalnie podrobione w państwowych wytwórniach papierów wartościowych
      państw europejskich. Czy to miało coś wspólnego z obroną praw człowieka w
      Kosowie ? Pora przypomnieć, że o głowę Slobodana Milosevića upomniała się
      Carla del Ponte - ,,prokurator" "trybunału", oskarżając go o zbrodnie
      ludobójstwa, popełnione przez wojsko i policję Serbii na kosowskich
      Albańczykach. Bardzo szybko pani ,,prokurator" odstąpiła od tego zarzutu, gdy
      w wyniku pracy 15 zagranicznych ekip śledczych na terenie Kosowa okazało się,
      że owszem mordowano, ale Serbów !
      Do dziś jednak funkcjonują w mediach stereotypy upowszechnione przez
      amerykańską firmę marketingową RUDER FINN GLOBAL PUBLIC AFFEIRS, powielane
      przez pożal się boże ,,dyplomatów" takich jak były ambasador w Belgradzie i
      Zagrzebiu Chmielewski z polskiego MSZ, który publicznie powtarza bzdury i
      uważa, że jest mu z nimi do twarzy, bo są wygodne dla NATO... Wielokrotnie
      opisano w prasie zagranicznej; jak NATO usiłowało zatrzeć ślady własnych
      zbrodni na mieszkańcach Jugosławii, w tym na etnicznych, kosowskich
      Albańczykach, którzy ginęli masowo od ,,zbawiennych" - jak to określił pewien
      korespondent z Polskiego Radia - bombardowań. Jugosławia Milosevića - to
      ofiara prowokacji, szantażu i kłamstw. Czy ktoś dziś pamięta dlaczego na
      Jugosławię nałożono międzynarodowe sankcje ekonomiczne ? Na amnezję cierpią
      najwybitniejsi komentatorzy i ,,znawcy tematu" !? Otóż oskarżono Serbów, że za
      pomocą moździerzy dokonali w samo południe masakry mieszkańców Sarajewa
      robiących zakupy na bazarze w centrum miasta ! Kilka lat później wojskowi
      eksperci ONZ, w tym amerykańscy i rosyjscy, jednoznacznie orzekli, że ten
      zamach w żadnym wypadku nie mógł być ,,dziełem" Serbów. O tym polskie media
      ,,zapomniały" poinformować opinię publiczną... Wbrew szeroko w Polsce
      upowszechnianym kłamstwom, prezydenta Milosevića obalono nie w wyniku
      demokratycznych wyborów lecz matactw, związanych na przykład z godzinami
      otwarcia lokali wyborczych. W Kosowie, gdzie ludzie ( o zgrozo także
      Albańczycy !) głosowali na niego NATO zamknęło lokale już o godzinie 16.oo (
      powinny być czynne do 20.00 ) pod pretekstem zagrożenia bezpieczeństwa
      publicznego. W Belgradzie - z inspiracji zachodnich służb specjalnych, głównie
      niemieckich i CIA, która szkoliła wywrotowców na terenie Węgier - doprowadzono
      do rozruchów i wdarcia się demonstrantów do parlamentu... Ten scenariusz
      później powtórzono w innych państwach. Mimo ewidentnych dowodów świadczących o
      nielegalnym przewrocie, Milosević zabronił użycia broni i ustąpił. Dla dobra
      narodu... Do Hagi sprzedał go za obiecane przez Zachód pieniądze jeden z
      autorów puczu - Zoran Dżindżicz, późniejszy premier, którego część Serbów
      uznała za zdrajcę i zginął, zastrzelony w Belgradzie. Przedtem zdążył pożalić
      się w jednej z gazet niemieckich, że przestaje być wiarygodny i czuje się
      oszukany, bo obiecanych pieniędzy za Milosevića nie dano ! Dziś nikt w Polsce
      nie wspomina słowem o tym, że podczas wojny w Bośni Dżindżić był najbliższym
      współpracownikiem Karadżicza, podobno ściganego za zbrodnie wojenne.
      Wspomniany Chmielewski
      z MSZ nazwał go nawet ,,szlachetnym człowiekiem"...
      Po rozejmie, zawartym między NATO a Armią Jugosławii w Kumanowie, Dżindżić
      pojawił się w Belgradzie pod ,,błękitną", europejską flagą jako ,,europejski
      demokrata" z walizkami pełnymi milionów marek, którymi zresztą pochwalił się
      publicznie Joshka Fischer ówczesny niemiecki minister spraw zagranicznych,
      podkreślając po przewrocie zasługi swego kraju w obaleniu Milosevića...
      Amerykanie zastosowali stare, sprawdzone chwyty marketingu politycznego wobec
      jugosłowiańskiego prezydenta, wszelkie tragedie na Bałkanach ,,personifikując"
      i utożsamiając propagandowo z Jego osobą.
      ,,Krwawy Slobo"! ,,Rzeźnik Bałkanów" ( ulubione określenie kilku
      ,,dziennikarzy" z polskojęzycznych stacji TV). Po co ? To oczywiste. Nawet gdy
      zbrodni wojennych dopuszczali się politycy, odziani we fraki czy też
      umundurowani wielogwiazdkowi z NATO - miały one ,,kompleksowo" obciążać
      Milosevića ! Ten człowiek poznał z autopsji jak wygląda pseudo wymiar
      pseudo-sprawiedliwości przed pseudo-trybunałem. Tu wyjaśnienie. Zgodnie z
      prawem międzynarodowym trybunał karny , używający tytułu ,,międzynarodowy" lub
      ,,oenzetowski" musi powołać co najmniej 60 państw członkowskich ONZ. Ten ds.
      byłej Jugosławii powołała Rada Bezpieczeństwa, a więc zaledwie kilkanaście
      państw, z inspiracji USA, które finansują jego działalność. Początkowo Carla
      del Ponte ogłosiła, że ten ,,trybunał" zajmie się również zbrodniami,
      popełnionymi w byłej Jugosławii przez NATO. Szybciutko to odwołała...
      W Hadze przez wiele miesięcy nie dopuszczano do kontaktu Milosevića z
      wybitnymi prawnikami z państw NATO, którzy pod przewodnictwem Ramsey'a Clarka
      - byłego prokuratora generalnego USA zgłosili gotowość do bezinteresownej
      obrony prezydenta. ,,Umilano" mu życie i w ten sposób, że podsłuchiwano i
      przerywano rozmowy nawet z 5-letnim wnuczkiem... Albo; po poinformowaniu
      ,,podejrzanego" o liście świadków, którzy mają pojawić się na wokandzie
      następnego dnia, po wejściu Milosevića na salę rozpraw okazywało się, że będą
      przesłuchiwane zupełnie inne osoby... Kilka tygodni temu Milosević, który od
      lat leczył serce w specjalistycznym instytucie w Rosji, poprosił o
      ,,przepustkę" do miejsca w którym istniała pełna dokumentacja jego stanu
      zdrowia. ( przed opinią publiczną Holendrzy długo ukrywali chorobę
      podsądnego). Rosja oficjalnie zapowiedziała, że po niezbędnej pomocy odeśle
      Milosevića do Hagi ! ,,Trybunał " nie dał zgody.
      Powiedziałem wówczas w gronie przyjaciół: On umrze na serce i pomogą mu w tym. Bo nie wiedzą już o co go oskarżyć. A po
      bezzasadnym, barbarzyńskim zniszczeniu Jugosławii wszyscy politycy - i ci,
      którzy w tym aktywnie uczestniczyli i ci, którzy przyglądali się biernie - mają
      moralnego kaca. Z wyjątkiem pilotów hiszpańskich, którzy odmówili jankesom
      wykonywania rozkazów - wyrzutów sumienia z powodu pogwałcenia wszelkich norm
      prawa międzynarodowego i prawa wojennego nie mają pozostali lotnicy, zwłaszcza
      amerykańscy, brytyjscy, holenderscy, norwescy, niemieccy... Oni świadomie
      niszczyli obiekty cywilne i mordowali cywilów w imieniu NATO. Ale oni ,,tylko
      wykonywali rozkazy"... Milosević domagał się sądu nad nimi a na świadków wezwał
      czołowych przywódców państw NATO z byłym prezydentem Clintonem na czele.
      Nikt nie powinien mieć wątpliwości, że w Hadze Holendrzy ,,pomogli" umrzeć
      Milosevićowi. Teraz znajdą się podejrzani, którzy spokojnie, bezkarnie i bez
      protestu ze strony zmarłego obrzucą go błotem. I uspokoją sumienia
      zdegenerowanych polityków UE i USA. I Solana, który rozkazał bombardować
      Jugosławię już jest rad z obrotu sprawy. I wielu jeszcze innych
      Dla wielu spośród Serbów, którzy w XX wieku doświadczyli trzech wielkich
      tragedii zagłady i ludobójstwa, których naród zredukowano z 50-ciu do 10-ciu
      milionów - SLOBO pozostanie symbolem patrioty, któremu zdrajcy, za obce
      pieniądze i obce interesy wbili nóż w plecy. Uniemożliwili mu utrzymanie
      państwa, za którym większość zaczyna tęsknić. Świadczą o tym portrety marszałka
      TITO, którymi od pewnego czasu zaczęto dekorować miejsca publiczne w byłej
      Jugosławii...
      Ramzwelt II (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-03-09 10:42
      O długach;



      Od wieków pukanie czy dzwonek do drzwi polskiego domu oznaczało „gość w dom, Bóg w dom”. Były czasy, kiedy nie zamykano drzwi na klucz i wystarczyło po zapukaniu nacisnąć klamkę, by zostać miło i serdecznie powitanym.
      Brutalizacja obyczaju, nędza, narkotyki i inne patologie społeczne każą nam dziś porządnie ryglować drzwi. I dobrze przyglądać się, kto stoi za progiem, zanim zdecydujemy się przekręcić klucze, odsunąć zasuwy i otworzyć drzwi. I nie tylko boimy się o nasze fizyczne bezpieczeństwo. Bo-imy się też o nasz, pożal się Boże, dobytek. Bo jak skromny by nie był, stanowi dorobek naszego całego życia a jego wartości nie liczy się w wymiernych pieniądzach, jakie można by za niego uzyskać, lecz w pieniądzach, na jakie nas już nigdy nie będzie stać, by choćby część z niego ponownie zakupić. A za drzwiami może stać komornik, lub egzekutor Urzędu Skarbowego, lub jakiś inny windykator naszego długu.


      Długi mamy wszyscy! Możliwości ich spłacenia już nie wszyscy. Różne są przyczyny powsta-wania długów. Różne też są powody ich niespłacania. Można żartobliwie powiedzieć, chcąc wyrazić różnorodność sytuacji związanych z zadłużeniem: „co człowiek, to dług”. Można, gdyby nie ludzkie dramaty, tragedie, gdyby nie potworny strach przed przedstawicielami prawa, którzy przyjdą nas zniszczyć, ograbić ze wszystkiego, wtrącając w otchłań absolutnej niemożności nie tylko spłaty zadłużenia, ale niemożności nawet najmarniejszej egzystencji.



      Egzekwowanie długów nie ma na celu pozyskania pieniędzy po to by zwrócić je wierzycielowi. Egzekwowanie długów jest karą samą w sobie. Egzekutorzy, dokonując zajęć co wartościowszych przedmiotów, nie starają się o faktyczne zabezpieczenie tego co po spieniężeniu może stanowić choćby część spłaty długu. Akt zajęcia przedmiotu jest tylko psychologicznym oddziaływaniem na przerażonego dłużnika, mającym na celu wymuszenie działań, które spowodują, że „oblecimy” wszystkich możliwych znajomych i rodzinę, a zdobyte żebraniną i błaganiami pieniądze zaniesiemy do urzędu, w którym tenże egzekutor, z należną stanowisku surowością przyjmie je od nas, strasząc nas zabraniem „fantu”, jeśli w wyznaczonym przez niego terminie nie przyniesiemy następnej porcji banknotów. Egzekutorzy nie zamierzają się przecież bawić w sprzedaż nic niewartych przedmiotów, które dla nas mają wartość nie tylko użytkową, emocjonalną, ale często stanowią jakiś punkt zaczepienia naszej egzystencji, irracjonalną opokę, bez której, jesteśmy przekonani, nasze życie straci sens. Więc biegamy, staramy się jak możemy zdobywać pieniądze, odejmujemy sobie i rodzinie od ust, żeby tylko mieć co zanieść, a jeśli nie uda nam się na czas zdobyć pieniędzy, idziemy błagać o prolongatę terminu i najczęściej ją otrzymujemy. Sprawa wygląda nieco inaczej, jeśli bystre oczko egzekutora dojrzy jakąś rzecz, która po prostu spodoba mu się. Wtedy nie ma mowy o prolongatach, o ratach. Wtedy jest zabranie przedmiotu z zapowiedzią bliżej nieokreślonego terminu licytacji. Licytacje to osobny temat. Wyznaczanie w prasie ich terminów, zawiadamianie potencjalnych uczestników – dotyczy tylko przedmiotów o dużej wartości, samochodów i nieruchomości.


      Licytacje małych przedmiotów, a zwłaszcza elektroniki, to temat dla Ministra Sprawiedliwości i Ministra Finansów razem wziętych z dołączeniem do nich Prokuratora Generalnego. To jest krynica i zdrój najczystszy, z którego mogą pić do woli „krewni i przyjaciele króliczka”.



      Oczywiście czarno-biały telewizor zabrany starej kobiecie za jakiś kilkudziesięciozłotowy dług nie był przeznaczony dla nikogo konkretnego, toteż całymi tygodniami w korytarzach urzędu przesuwano go spod nóg pokornych petentów – kolejkowiczów z jednego kąta w drugi. Byłam świadkiem łez i błagań tej kobiety, by jej nie zabierano tego telewizora, bo ona nic więcej nie ma. Nie ma też rodziny, ani znajomych i to jej jedyne okno na świat, jedyna radość w życiu. I widziałam twarze egzekutorów, ludzi, których zdążyłam poznać z imienia i nazwiska.


      Może na dwóch twarzach widziałam jakiś cień zawstydzenia, zażenowania. Reszta miała „ubaw”! Widziałam ogromną maszynę jakimś cudem wniesioną, wwiezioną (?) na VI piętro urzędu, którą z każdą moją wizytą w tymże urzędzie znajdowałam coraz mniejszą, coraz mniejszą, aż w końcu zniknął ostatni kawał blachy.


      Widziałam zabieranie towaru ze sklepu spożywczego, kiedy w jednym koszu wynoszono towar policzony starannie i spisany, a w drugim alkohole, które jakoś policzyć i spisać w pośpiechu „zapomniano”. Słyszałam jak „ostrzono sobie zęby” na właściciela kawiarni, czy restauracji, która miała być następnego dnia w całości rozbierana i zabierana. Bardzo interesowano się urządzeniami kuchennymi i przeglądano uważnie ich listę, podając ja sobie z rąk do rąk. Największe zainteresowanie budził grill. Chodziło też o to, by właściciela zaskoczyć wcześnie rano, żeby nie zdążył wpłacić żadnych pieniędzy. Jeden z egzekutorów powiedział mi kiedyś, że ich „rekiny” nie interesują. Tam są portiernie, jest ochrona, trudno się dostać. Oni wolą takie płotki jak ja czy moja przyjaciółka, które łatwo „namierzyć”.


      Przeżyłam kilkadziesiąt spotkań z egzekutorami. Przeżyłam próby licytacji maszyny dającej skromne utrzymanie czterem rodzinom, dla których ta praca była jedynym źródłem dochodów. Znam pełen wachlarz zachowań egzekutorów. Od butnego, brutalnego chamstwa, po zwyczajnie, po ludzku wykonywaną paskudną przecież pracę. Jak wszędzie, tak i wśród egzekutorów są „ludzie i ludziska”. Chociaż „ludzi” jest wśród nich jakby mniej. Większość pracuje od kilkudziesięciu lat w tym samym miejscu.



      Dziś i ja i moja przyjaciółka nie mamy już firm, nasi pracownicy przeszli na utrzymanie państwa. Nasze długi w większości pospłacałyśmy. Ale został w nas lęk. I nie mamy już zwyczaju biec radośnie do drzwi, gdy słyszymy dzwonek lub pukanie. W ogóle nie otwieramy drzwi, jeśli ktoś wcześniej nie umówił się z nami telefonicznie.



      Zastanawiamy się często, jaki sens mają działania przedstawicieli polskiego prawa, których wymiernym efektem jest zastraszenie człowieka, brutalne pozbawienie go możliwości pracy i zarobienia pieniędzy, skazanie go na upokorzenie, nędzę, zabranie przedmiotów, za które nikt nie da złamanego grosza – skoro dług pozostaje jaki był, bo odsetki stale przyrastają, a wierzycielowi nic się nie zwraca, bo w pierwszej kolejności pokrywane są koszty egzekucji.



      Jaki sens ma obciążenie państwa kosztami utrzymania kolejnych bezrobotnych, którzy tracą pracę, bo albo oni sami albo ich pracodawcy popadli w nieszczęście długu. Zwłaszcza, że najczęściej jest to dług wobec Skarbu Państwa, powstały na skutek niemożności wywiązania się z zobowiązań narzuconych przez państwo. Twórcy polskiego prawa finansowego z góry wiedzieli i wiedzą, że jest to prawo gangsterskie, lichwiarskie. Wiedzą, że państwo w ten sposób produkuje bezrobocie, choroby psychiczne, ciężkie depresje, samobójstwa z przyczyn ekonomicznych i finansowych. Oni o tym wiedzą, ale my za to płacimy.



      Pytam zatem: W czyim imieniu i na czyją rzecz działa polski rząd i polski parlament?



      W Polsce nie ma wolnego rynku.
      Jest rynek państwa, sterowany przy pomocy ostrego fiskalizmu i biurokratycznych przepisów.



      W Polsce nie ma wolności. Jest niczym nieograniczona wolność rządzenia.



      Wszystkie narzędzia czyniące człowieka wolnym pozostają nadal w dyspozycji nie obywatela a państwa. Obowiązek posiadania dokumentów, obowiązek meldunkowy, rejonizacje, niepewność możliwości leczenia się, niemożność z przyczyn finansowych swobodnej zmiany miejsca zamieszkania, podległość obywatela wobec rozlicznych urzędów.



      Brutalność służb państwa wobec obywateli, prawo bezpośredniej ingerencji w prywatność, coraz szerzej rozprzestrzeniający się nadzór i kontrola różnych organów, wyposażanie coraz większej liczby ciał w nadzwyczajne uprawnienia, pozwalające na łamanie praw jednostki w imię „wyższej racji”. Brak poczucia bezpieczeństwa i nienaruszalności sfery prywatnej mieszkania.



      W Polsce niemal połowa obywateli żyje w zastraszeniu, upodleniu, nędzy i głodzie, w poczuciu, że największym wrogiem jest własne państwo.



      Pytam zatem: W czyim imieniu i na czyją rzecz działa polski rząd i polski parlament?


      woJOWnik (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-03-08 15:28
      Mirosław Dakowski


      Zwolnić hamulce - samo pojedzie !


      O energetyce - dla zwykłych ludzi i dla humanistów



      W potocznym mniemaniu energetyka to wielkie elektrownie, reaktory atomowe, linie wysokiego napięcia, kopalnie i rurociągi. Przywykliśmy też uważać, że energetyka to nasze wydatkowane miliardy, przepływające bez uczciwej kontroli. Wobec sił rządzących tymi mechanizmami my, zwykli ludzie, czujemy się bezradni. I tak to jest rzeczywiście. Umacnia nas w tym poglądzie patrzenie do telewizora na różne komisje, np. ds. Orlenu, odgłosy skandali wokół Wielkie Rury czy - ostatnio - łamańce logiczne z rosyjskimi "cenami gazu" dla Ukrainy (o tym pod koniec). Wielkie firmy elektro-energetyczne chcą nam sprzedać (wcisnąć) jak najwięcej swego towaru i na to są nastawione ich kampanie reklamowe. Więc Energetyka Użytkownika (EU) i podobne (ER) to dla nich wróg.

      Od 1989 r. byłem w gronie osób tworzących dwa ważne nurty gospodarcze:


      1. Energetykę Rozproszoną oraz Energetykę Użytkownika.

      Istniejąca już (w 2005r.) energetyka rozproszona to setki tysięcy kotłów grzejnych (C.O.) na odpadowe drewno, to tysiące małych agro-rafinerii i bio-gazowni. Te ilości przy aprobacie rządu można zwiększyć dziesięcio- czy stu-krotnie. Wystarczy aprobata, nie pieniądze. System rozproszony daje nam bezpieczeństwo, bo żaden Wania nie potrafi tu zakręcić kurka. Również fiskus, nawet złośliwy, miałby kłopoty z zadławieniem inicjatyw, bo biogazownie czy kotłownie na odpady drewna są naszą własnością, pracują dla właściciela, nie ma więc za co płacić podatków. Mali przedsiębiorcy korzystają z lokalnych surowców, dają ludziom na miejscu pracę i zarobek. A dużo z tych ludzi tak przemyślnie buduje swe domy, że nie potrzebują one kotłowni. Jeśli mieszkają w starych domach i są biedni, to zbierają gałęzie i makulaturę do pieco-kuchni, które grzeją kaloryfery i umożliwiają ugotowanie posiłków. Te urządzenia są tanie i mają wielką sprawność. To działa! Czyż to nie lepsze i bardziej wychowawcze, niż zaangażowane żądania w TV, by ktoś dał zapomogę (pieniądze) kobiecie na grzanie elektrycznością (bardzo przecież drogą!). Widać było, że kobieta nawet nie zatkała szpar w oknach starymi swetrami czy watą. Taki reportaż to pochwała bierności i anty-propaganda normalności.

      W pierwszej dziedzinie (ER) obecnie główny (bo najtańszy !) nurt stanowi użytkowanie biomasy na wsi (drewno, słoma). Drugą (EU) dobrze oddaje hasło samoobrony energetycznej, szczególnie ludzi uboższych, a jeszcze nie zepchniętych w wyuczoną bierność. Wyartykułowałem ich podstawy tak w dyskusjach w Sejmie, jak i w czasie wykładów publicznych i na uczelniach oraz w prasie fachowej. Ostatnio - w książce "O Energetyce - dla użytkowników oraz sceptyków".

      Od strony merytorycznej głównymi składnikami tych nurtów są


      2. Poszanowanie Energii oraz Energie Odnawialne.

      Kilka przykładów:

      *

      Kotły i kotłownie na biomasę: Wylansowane przez Grupę Poszanowania Energii (i następnie także przez konkurencję!) kotły na drewno, słomę, odpady z łuszczarni kasz (tzw. biomasę) mają już sumaryczną moc przeszło 6 GW, tj. odpowiednik mocy sześciu elektrowni jądrowych w Żarnowcu. Na szczęście EJ nie zbudowanych. Oczywiście w kotłach jest to produkcja ciepła, a nie elektryczności, ale wieś i przedmieście mają zapewnione Tanie Ciepło.
      *

      Małe tłocznie oleju i agro-rafinerie powstają na razie nielegalnie. Produkcja i możliwość legalnej sprzedaży biopaliw płynnych przez małe agro-rafinerie może być uruchomiona na dużą skalę przez zmiany przepisów, głównie w Ministerstwie Rolnictwa. Uczciwe projekty ustaw od lat są blokowane przez lobbystów ogromnych firm czy mafii, które chcą maksymalizować swe zyski poprzez obezwładnianie małych i rzutkich.

      *

      Rydz! Olej rzepakowy i podobne mają dużą lepkość i łatwo zamarzają. By uzdatnić je jako paliwo do samochodów, potrzebne są proste procesy chemiczne. Ostatnio jednak Roman Kluska promuje użycie oleju z rośliny zwanej rydz (lnianka?), rosnącej również na glebach ubogich. Ten olej nie zamarza, może więc być stosowany bezpośrednio do silników diesla. Tanio, rewelacyjnie. Rozwój tej dziedziny jest o wiele tańszy dla budżetu i korzystniejszy dla rolnika, niż dopłaty do paliw rolniczych, o które toczą boje w sejmie rolnicy z Marszałkowskiej.
      *

      Podobnie - małe gorzelnie, potrzebne tak do celów energetycznych, jak i spożywczych (obecne przepisy blokują nawet produkcję nalewek!),

      *

      Tania utylizacja odpadów zwierzęcych. Obecnie odpady zwierzęce po cichu utylizuje się metodą Stokłosy: zakopywania padliny w gruncie, lub metodą nielegalnej produkcji mączek i dodawania ich do pasz treściwych. W Niemczech, a może w całej Unii, nielegalnie lecz realnie dodaje się mączki do zlewek z kuchni i skarmia w chlewniach. I dopiero potem wprowadza się drogie kwarantanny, gdy któreś bydlę jednak się tym zarazi. W Anglii odpadami zwierzęcymi skarmiane są ryby morskie i przez nie przenosi się BSE dalej. Wzory więc mamy, tylko nie warto na nich się wzorować. Świetne i tanie polskie reaktory do kompostowania odpadów ciągle czekają na wejście do szerokiego użycia (por. O Energii, str. 81).

      *

      Domy zero-energetyczne. Obecnie przeszło połowa energii w Polsce idzie na grzanie budynków! Istnieją sprawdzone, polskie technologie budowy domów zero-energe-tycznych, tj. takich, które zużywają 7 - 10 razy mniej energii na ogrzewanie od domów standardowych (np. E. Rylewski, jego domy w Warszawie). I nie są droższe w budowie. Przecież przy haśle wyborczym PiS-u trzy miliony mieszkań władze powinny nas błagać o radę, o pomoc. Dotyczy to tak urzędników odpowiednich ministerstw, jak i firm deweloperskich... Przy realizacji tego programu jakiż zysk dla Polski (przepraszam - dla budżetu, bo Władze czy żurnaliści raczej w tych kategoriach dyskutują...)

      *

      MEW (małe elektrownie wodne) - jest ich ok. 300, a można zbudować i powinno ich być 3-6 tysięcy. Należy jednak umniejszyć roszczenia monopolistyczne instytucji związanych z Ministerstwem Środowiska. Regionalne Zarządy Gospodarki Wodnej mają ustawowe zadania "zarządzania zasobami wodnymi w imieniu właściciela". A tymczasem urządzenia piętrzące wodę, którymi zarządzają, uzurpują dla siebie, by (tu podejrzenie) z zyskiem (ale dla urzędnika) sprzedać je obcej firmie. W tej sprawie pomóc musi Ministerstwo Administracji.
      *

      Plantacje energetyczne. W tej dziedzinie też pełno absurdów. W lutym 2005 premier i minister rolnictwa podpisali bardzo niemądre zarządzenia o ograniczeniu roślin energetycznych tylko do wierzby i róży bezkolcowej (?? sic!) oraz o wyłączeniu plantacji z dopłat rolniczych UE !! Uzyskiwanie na te cele dopłat należy wymusić na komórkach związanych z UE. Tak absurdalne i szkodliwe decyzje wskazują na pilną konieczność wprowadzenia innego sposobu doboru ekspertów.
      *

      Lokalne źródła gazu (mamy ich ok. 260-ciu). Ich wykorzystanie umożliwi lokalny dobrobyt. Np. ko-generacja ciepła i elektryczności oraz wytwarzanie gazu pod ciśnieniem (CNG) dla komunikacji, szczególnie autobusów i ciężarówek.
      *

      Metody Poszanowania Energii napotykają na blokady w Ministerstwie Finansów od 15-tu lat. Obecnie NIKT w strukturach rządu tym Wielkim Motorem Aktywności nie kieruje. Tylko małe interesy robią urzędnicy (dla siebie). Małą przedsiębiorczość blokowały i blokują Agencja Techniki i Technologii i Państwowa Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości.

      3. Jest nas legion!

      W tzw. terenie są tysiące ludzi, którzy, podobnie jak jak my w energetyce rozproszonej, nauczyli się pływać między rafami biurokracji i fiskusa. Co ważniejsze, poznali zasadzki i pułapki przepisów. Mogą doradzić, które przepisy należy usunąć lub złagodzić. Szybkie wykorzystanie ich doświadczeń pozwoli rządowi na udrożnienie wysiłków ludzi rzutkich i twórczych - i to małymi nakładami finansowymi. Zmniejszy to też szybko bezrobocie i beznadzieję wśród ludzi bierniejszych. Jak powtarza Karol Teliga, najbardziej nie-ekologiczna jest nędza. Wyzwolona ludzka aktywność przyniesie wkrótce dwojaki efekt: wzrost dobrobytu oraz zmniejszenie emisji CO2, SO2 i trucizn. Dwa w jednym, Panie Premierze!

      W dziedzinie Poszanowania Energii oraz Energii Odnawialnej możliwe jest ułatwienie aktywności setek tysięcy, a z pracownikami najemnymi nawet milionów ludzi (sic!) bez nacisków na budżet ani na inne finanse. Wiemy jak to zrobić (Grupa Poszanowania Energii) w dziedzinach, o których piszę. A przykłady podałem szerzej w książce "O Energetyce". Mamy w tym 15-letnie doświadczenie - i wyniki. Jednak w obu tych ostatnich dziedzinach kręgi urzędnicze, przedstawiciele władzy albo sprawy hamowały, albo pchały w bok. Istnieje wiele twórczych kręgów specjalistów w innych dziedzinach. Należy ich wykorzystać.

      Udało się Energetykę Rozproszoną zrealizować (częściowo!) mimo niechętnej czy podejrzliwej postawy kolejnych rządów. Niestety, rozwiązania powstawały metodą BAU (Business as Usual), a więc powoli i przy aktywnym oporze części władz powiązanych z wielką energetyką. Energetyka Rozproszona oraz Energetyka Użytkownika to działy aktywności ludzi silnie blokowane przez Wielkie Grupy Nacisku (raczej: Grupy Wielkiego Nacisku).


      4. Zwolnić hamulce - samo pojedzie

      Użyjmy porównania z energetyki wodnej: Możliwe i konieczne jest otwarcie zapór i barier przepisów - i skierowanie nurtów inicjatyw ludzkich na młyn. Wodny oczywiście, a nie nowoczesny, elektryczny. Ze strony rządu potrzebne jest głównie zwolnienie hamulców biurokratyczno-urzędniczych, a nie fundusze z budżetu! Można oczekiwać protestów ze strony urzędników nagle pozbawionych łapówek. Ale oni chyba nie są zorganizowani w silne, sprawne mafie.

      Omawiany i proponowany kierunek jest również realnym ukłonem w stronę liberalnych tendencji w PO. Niech za ich sloganami pójdą nasze czyny. Proponujemy rządowi PiS-u pomoc ze strony ludzi, którzy dotąd bez pomocy kolejnych rządów (a często przy aktywnym przeszkadzaniu) odnotowali sukcesy.

      Przepisy hamujące rozwój małej przedsiębiorczości są wymyślane i (wybiórczo!) stosowane przez różne urzędy. Interesy wielkich (ilościowo) grup ludzi (wyborców) są formalnie poszufladkowane (i zwykle pomijane) w wielu ministerstwach. Pozatem decyzje zostawiono urzędnikom, którym przez dziesięciolecia tak ustawiano bodźce, by aktywność nie przynosiła chwały ani zysków, a bierność i utrudnianie - owszem.

      Różne, szybko mnożone przepisy zwiększające kontrolę może są potrzebne (czy byłyby) dla kontroli Wielkich Firm czy ew. mafii. Ale te grupy łatwo je obejdą, bo w preliminarzu mają fundusze na różnych sobotków. Przepisy te, gdy stosowane do małych przedsiębiorstw i pojedynczych ludzi, są szkodliwe. Blokują ich aktywność gospodarczą - i/lub zmuszają do łapówkarstwa.

      Całość zmniejszania blokad urzędniczych, a w wyniku zwiększania Nadziei na Przyszłość powinna być w gestii premiera, a w sferze zainteresowań PR (Public Relations rządu). Dla rozwoju tych dziedzin powinien powstać w Ministerstwie Gospodarki departament, powiązany ściśle z odpowiednimi departamentami w Ministerstwie Rolnictwa (tam konieczny jest departament Energetyki Rolniczej), Ministerstwem Finansów (konieczne racjonalne usuwanie zbędnych, blokujących rozwój zarządzeń), Ministerstwem Administracji i Ministerstwa Środowiska. Całość tej akcji ma wielkie znaczenie dla wzrostu poczucia zadowolenia ludzi, wyborców, a więc wpływa na zwiększenie możliwości manewru rządu. Dla sukcesu w skali Polski potrzebne jest życzliwe zrozumienie i pomoc rządu.

      W początkach listopada 2005

      5. Napisałem do Premiera :

      "Obecny Pana rząd ma ogromną szansę w porównaniu z poprzednimi: jest gabinetem mniejszościowym. Urzędnicy różnych szczebli muszą więc podejmować kroki korzystne dla szerokiego grona wyborców - i kroki spektakularne. Nie mogą więc uznać się za podłączonych (z racji np. stanowiska dyrektora departamentu) do Rurociągu Wszechwiedzy, bez konieczności reagowania na realia ani na apele ekspertów, co było typowe dla dotychczasowych ekip.

      Na skalę Polski potrzebne jest stanowcze a łagodne usuwanie barier i narastających absurdalnych przepisów. Co najmniej połowa takich przepisów może być usunięta przez zdeterminowany rząd od razu. Dalsze powinny być powoli łagodzone, by nie wywołać buntu ze strony tej części skorumpowanej klasy urzędniczej, która już jest połączona w sieć niejawnej współpracy. Dla przykładu: Ustawa o Zamówieniach Publicznych znacznie podwyższa koszty, głównie przez konieczne łapowe, wydłuża czas inwestycji. Często podnosi koszty o 30% (na uczelniach), a nawet 10-krotnie (sprzedaż drewna w znanych mi dzielnicach Warszawy) lub zupełnie uniemożliwia działanie. Zyski z usunięcia przepisów szkodliwych mogą być porównywalne do zysków z działania przyszłego Urzędu Antykorupcyjnego, a koszty na pewno będą znacznie niższe".

      Ogromna część wyborców zgadza się ze starym, a ciągle aktualnym powiedzeniem: Rząd chce naszego dobra, a my mamy go już tak mało.... W cytowaniu tego sloganu chodzi mi również o ukrócenie pokus wyzysku przez terenowych kacyków. Powtórzmy: Otóż TEN rząd ma rzadką szansę, by znacznie i zauważalnie zmniejszyć obciążenie szkodliwymi przepisami. Tym samym zwiększy wśród wyborców poparcie dla siebie. Zmniejszy to zależność od opozycji, jak i od chwilowych koalicjantów: Spełnić znaczącą część oczekiwań wyborców i aktualnych sympatyków partii (PiS) można metodami liberałów. Ku pożytkowi ogółu Polaków.

      6. Dominacja Pośrednika

      Rządy nazywające siebie liberalnymi doprowadziły w gospodarce do chorobliwej Dominacji Pośredników: naturalny i bliski związek wytwórca - konsument został brutalnie zerwany. Powstała bardzo słabo przepuszczalna warstwa Pośredników, formalnych i nieformalnych (mafijnych). Zatrzymuje ona dla siebie 80-90% zysków, co prowadzi do skrajnego i szybkiego zubożenia tak drobnego producenta (rolnik, rzemieślnik), jak i konsumenta. A tymczasem to te dwie grupy stanowią większość wyborców. Dla nich więc, dla ich zadowolenia warto włożyć wysiłek intelektualny prawników, którzy by znaleźli drogi obejścia Barier Pośrednika i znaleźli sposoby modyfikacji czy uchylania przepisów - absurdów. Powtarzam: Narosło dużo ustaw i przepisów, które są pętami dla milionów ludzi/wyborców. Możliwa jest taka modyfikacja tych przepisów, by pozwolić ludziom na aktywność gospodarczą na dostępną każdemu skalę. Zysk więc - dla wszystkich. Jeden ze znanych polityków powiedział mi z przekąsem, że to (np. ER) są małe sprawy np. w porównaniu z Orlenem. Tak, małe, ale dotyczą ogromnej ilości ludzi, a właśnie tym ludziom należy ulżyć.

      Pojęcie ignorant może mieć co najmniej dwa znaczenia: - ten, kto nie wie, nie rozumie, oraz ten, kto ważne sygnały ignoruje, lekceważy, zajęty np. personalnymi intrygami. Dopiero połączenie tych postaw jest dla skuteczności działań zabójcze.


      7. Logika a pogarda.

      Przypomnę: Wszystkie me(r)dia wmawiały nam na początku stycznia, że nastąpiła ugoda Rosji i Ukrainy, w wyniku której Gazprom dostanie swoje 230 $/1000m3 gazu, Ukraina zapłaci po $95, a różnice pokryje pośrednik (?) importujący gaz z Turkmenistanu. Unikano też jak ognia pytania, na jak długo zawarto te umowę? Każdy dwunastolatek o średnim IQ może policzyć, że jeśli by połowa gazu dla Ukrainy szła z Turkmenistanu za darmo, to pośrednik musiałby dopłacać do tego interesu po $40 za 1 tys. m3. Dopiero, gdyby Gazprom zmniejszył sprzedaż na Ukrainę 9-krotnie (a więc stracił dotychczasowe ogromne zyski!), to pośrednik miałby swoje 10-20% zysku. Gdzie tu sens, gdzie logika? A żurnaliści pisali o tym poważnie... Jakaż to pogarda dla słuchacza czy oglądacza. Nie przebija się też do me(.)diów oczywista prawda, że nie istnieje żaden związek ceny (np. ropy) ani z kosztem jej wydobycia, ani transportu. Tym bardziej nie ma racjonalnego powodu, by ze spekulacyjnego podniesienia cen ropy wynikło podnoszenie cen gazu, czyli w naszym regionie zwielokrotnienie zysków Gazpromu (a więc nawet nie Rosji). Są to przykłady wykazujące jednoznacznie, że nie istnieje rynek ani ceny światowe. Istnieje jedynie dyktat - porozumienie monopolistów. I głównie dlatego tak trudno się przebić z tematyką propagowaną w mym artykule. Stanowimy dla tych rabusiów realną konkurencję.


      8. Dla kogo piszemy?

      Ten tekst przeznaczony jest równocześnie dla bardzo różnych czytelników:

      *

      Dla zwykłych ludzi, by im pokazać, że zrobiono już coś istotnego na dużą skalę, nawet w grząskim bagnie absurdalnych przepisów i utrudnień, by ludzi natchnąć nadzieją, oraz by z naszych osiągnięć skorzystali.
      *

      Dla tych bardziej rzutkich, by budowali sobie i innym nowe biogazownie, agro-rafinerie , domy zero-energetyczne czy kotły na drewno itp.
      *

      I dla tych od władzy (PR - pijarów), by zauważyli, jak można tanio zwiększyć dobrobyt i poczucie stabilności u ludzi, a przez to zwiększyć zaufanie do rządu. Przecież ten realny program powinien zainteresować speców od tworzenia obrazu rządu!
      *

      Nasze apele do szefów PiS-u, do premiera, ministra gospodarki, oraz prywatne podchody u polityków o wykorzystanie istniejących tanich i sprawdzonych rozwiązań pozostają bez odpowiedzi. Może tytuł ich skusi? Może powyższe sprawy dla rządzących wyglądają szokująco, mgliście, nierealnie czy egzotycznie. Może nudno. Cóż, czas się douczyć, dowiedzieć. Warto trochę zmienić perspektywę. Punkt siedzenia...


      Tytuł artykułu powstał z paru powodów:

      *

      Napisałem z prof. St. Wiąckowskim książkę "O Energetyce - dla użytkowników i sceptyków". Szerzej omawiamy w niej sprawy poruszone w tym artykule. Chodziłem po księgarniach oferując im tę książkę (bo hurtownie nie widzą swego zysku w sprzedaży tego...). M. inn. w renomowanej księgarni na Wiejskiej trafiłem na panią intelektualistkę która, jedynie usłyszawszy tytuł, zdecydowała, że to nie dla humanistów. Żadne argumenty nie zmieniły jej spiżowej stanowczości. Na moje końcowe pytanie, czy wie, kto napisał: "dostaliśmy się w łapy humanistów", łypnęła złym oczkiem. Gdy ją poinformowałem, że był to największy poeta XX wieku, Osip Mandelsztam, a mówił to ok. 1936 r. w Kałudze, ZSSR, to Pani się obraziła. Ale książki nie wzięła. Książkę można więc zamówić u mnie [ (22) 812 08 06 lub dakowy@elektron.pl ] za jedne 25 zł z przesyłką.
      *

      Nie możemy dopuścić, by pojęcie humanista stało się równoważnikiem narzekającego niedorajdy. Naszkicowane rozwiązania ułatwiają uzyskanie taniego ciepła w domu, taniego paliwa do samochodu i uczciwej pracy dla setek tysięcy ludzi. Głównie rzutkich, ale nie tylko! Zapewniają też miejsca pracy dla bierniejszych, dla wykonawców.


      Kto usłyszy i skorzysta? Czemu takie przekazywanie wiedzy i doświadczenia idzie jak po grudzie?

      Redaktorze! Nie poprawiaj, proszę, kolokwializmów w rodzaju patrzenie do telewizora, czy me(r)dia , Duże Litery czy pewne Powtórzenia - one oddają atmosferę i ciężar naszej walki Najwyżej możesz się od nich z niesmakiem odciąć.

      Tekst pisany jest jednak nie żółcią, ale krwią.

      7
      Ramzwelt II (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-03-07 16:35
      Czyli jak przeżyć za pensję, emeryturę czy rentę. O

      zasiłkach nie piszę, bo za nie da się przeżyć nawet paru dni. Można co najwyżej kupić sobie wódkę i upić się z rozpaczy.
      Co zapłacić w pierwszej kolejności, a czego nie płacić i na jakie ryzyko wystawić siebie i swoją rodzinę. „Super Express” drukuje wyniki badań na temat głodu w Polsce. Dane są przerażające. Połowa obywateli Polski zaznała i zaznaje głodu. Większość moich znajomych osiąga przychody w granicach 1200 zł miesięcznie. W większości znanych mi rodzin przychody zapewnia tylko jedna osoba w rodzinie, ponieważ w Polsce, dzięki kolejnym rządom, praca stała się luksusem trudnym do zdobycia. Są też choroby i inne przyczyny uniemożliwiające zwiększenie wpływów do domowego budżetu.


      Są spłaty kredytów i innych długów powstałych np. na skutek nieudanego „brania spraw we własne ręce”, czyli niepowodzenia w prowadzeniu działalności gospodarczej. (to zresztą jest temat na osobny artykuł – śmiem twierdzić, że przeciętny Polak nie ma najmniejszych szans bez oszuki-wania państwa, prowadzić własnego biznesu i osiągać z tego przychody, wystarczające na utrzymanie.)



      Jeśli przyjmiemy, że kilkuosobowa rodzina potrzebuje dziennie:
      dwa bochenki chleba ......3,-zł
      dwa litry mleka...............2,-zł
      paczkę margaryny...........3,-zł
      jarzyny na zupę...............2.-zł
      dwa kilogramy kartofli....2,-zł
      po dwa jajka na osobę, albo po malutkim kawałeczku najtańszego mięsa....3.-zł
      dodajmy do tego jeszcze jakąś herbatę, cukier, mąkę, ryż czy kaszę,
      to powstaje nam kwota około 20.-zł dziennie, czyli 600.- zł miesięcznie.


      Przyjrzyj się czytelniku uważnie. Czy znajdujesz na tej liście jakieś luksusy? Czy z czegoś w tym najskromniejszym z jadłospisów można Twoim zdaniem zrezygnować? Czy wiesz jak bardzo są „wyliczone” porcje pożywienia przygotowanego z tych produktów? Czy znane jest Ci zjawisko gdy mężczyzna oddaje część swoich porcji dzieciom, a kobieta oddaje i dzieciom i mężczyźnie? A jednak ludzie rezygnują! Bo trzeba kupić choćby najtańsze obuwie dla dzieci, jakąś odzież, niechby i w „ciucholandach”, jakieś mydło, proszek do prania, zeszyty, podręczniki dla dzieci...
      Bo nie daj Boże, choroba w domu – potrzebne są lekarstwa. A czasem dzieciom oglądającym ze łzami w oczach i gorzkim skurczem serca bezczelnie nachalne reklamy smakołyków, trzeba kupić jakiś owoc czy cukierek. Opłaty za prąd, za gaz – czasem już na nie starczy. Czynsz – niemal zawsze nieopłacony, bo i z czego?
      Powiedz mi czytelniku – czy człowiek żywiący się opisanymi produktami może wydajnie pracować? Czy dziecko może się intensywnie uczyć? Czy organizmy tych ludzi mogą być odporne na choroby?


      Kto ponosi i będzie ponosił koszty złej pracy, niedouczenia, chorób tych ludzi? Kto ponosi i będzie ponosił koszty ich niechęci do państwa, braku motywacji do pracy, szukania możliwości rekompensaty na drodze przestępczej?


      A przecież państwo na pracy osoby zarabiającej 1200.-zł netto miesięcznie, zarabia nie tylko 600.- zł potrącone z poborów na podatek i ZUS. Przecież jeszcze wyciąga rękę po VAT – od wyżej wymienionych produktów niech on wyniesie tylko średnio 10% , ale od prądu, gazu i czynszu to jest już 22%! Jednym słowem państwo zagrabia przykładowej rodzinie dużo WIĘCEJ pieniędzy niż wydaje ona na jedzenie – nie dając jej nic w zamian!


      Ludzie boją się i wstydzą się. Przecież niezapłacony prąd czy gaz w końcu kiedyś muszą zapłacić. Strach przed eksmisją też każe jakieś kwoty na poczet czynszu, nawet symboliczne, zapłacić.
      I wtedy jest głód. I rozpacz. I wstyd.
      A przecież mówimy o ludziach pracujących!!!


      Nie mówimy o kilku milionach ludzi, którzy nie mają żadnych przychodów, żadnej pracy, czasem nawet żadnych zasiłków.


      Głód!Hańba i największy wstyd Polski!


      Kilkadziesiąt milionów złotych przeznaczonych przez nasz, demokratycznie wybrany prześwietny Senat na dofinansowanie kancelarii Prezydenta, Sejmu i Premiera w kontekście głodu setek tysięcy dzieci jest nawet nie policzkiem, jest ciosem w brzuch Polaków.
      Miliony, jeśli nie miliardy marnotrawione na różne, służące nielicznym cele – bez trudu znajdują swoje miejsce w budżecie państwa - są dowodem pogardy dla tych, którzy nie potrafili się „załapać”, a których elity (tak o sobie mówią, i tak się czują ci, którzy umieli „dorwać się do kasy”) nazywają: CIEMNA MASA.



      Luksus stwarzany notablom państwowym i samorządowym przez ten sam Sejm, który długo dywaguje czy podnieść emeryturę lub rentę o kilka złotych. Te limuzyny, gabinety i ich często zmieniane wyposażenie, kelnerzy ( ostatnio na liście zamówień sejmowych znalazły się smokingi dla kelnerów!!!), kwiaty, prezenty i prezenciki, stada darmozjadów kręcących się przy naszych, demokratycznie namaszczonych „paniskach”, kuracje tlenowe, specjalni lekarze, obsługa, itp. – to dowód lekceważenia milionów współobywateli, podkreślany dodatkowo tymi wszystkimi „akcjami pomocy”, kiedy to rzuca się ludziom ochłapy z „pańskiego stołu”, zapominając, że ten „pański stół” należy przecież do obywateli.



      Ustawienie tabeli płac przez Balcerowicza na początku „ transformacji ustrojowej” na tak dra-stycznie niskim poziomie, przy równoczesnym zdzierstwie państwa, niesprawiedliwie i niemoralnie wysokich podatków trwa do dziś. I nikt nawet nie zająknie się, że chleb przed niedawną przecież wymianą pieniędzy kosztował w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze 50 groszy, a dziś kosztuje trzy, cztery razy drożej. A mówi się, że w najbliższym czasie podrożeje i to znacznie.


      Pytam zatem: w czyim imieniu i na czyją rzecz działa polski rząd i polski parlament?


      Pozdrawiam
      woJOWnik (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-02-27 18:53
      Byłoby pięknie, gdyby Lech Aleksander Kaczyński, trzeci kolejny Prezydent z naboru w Magdalence, zechciał zrozumieć, że partyjne dobieranie "drużyny", to zabieg doraźny i dalece niewystarczający. Polska to duży i bogaty kraj, rodzi się w nim codziennie wiele talentów. Tym talentom trzeba otworzyć drogę. Przede wszystkim do polityki, bo ona decyduje o życiu kraju. Wolny rynek w polityce to nie jest żaden urząd antykorupcyjny, ani przeglądanie teczek, to prawidłowy mechanizm selekcji, to jednomandatowe okręgi wyborcze. Tylko w ten sposób potrafimy rozbić czerep rubaszny i uwolnić polską duszę anielską, o której pisał Poeta.
      Ramzwelt II (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-02-24 09:53



      Czysta Energia Nr 10 2005
      Eugeniusz Rylewski

      Znaczenie wentylacji z odzyskiem ciepła.
      Problem otwartego spalania gazu.

      We współczesnej literaturze fachowej poświęca się wiele uwagi znaczeniu wentylacji w budynkach zamieszkania zbiorowego, gdyż proces ten może odpowiadać za ponad 60 % strat ciepła w budynkach wielorodzinnych po termorenowacji. Należy zauważyć jednak iż w praktyce w audytach energetycznych zjawisko to często się ignoruje. Wydaje się, że przyczyna leży głównie w braku miejsca w istniejących budynkach na instalację scentralizowanego systemu wentylacji mechanicznej z odzyskiem ciepła.
      Stosowana w praktyce instalacja szczelnych okien powoduje w rezultacie wzrost wilgotności powietrza wewnętrznego z efektami ostatecznymi w postaci zagrzybienia, wzrostu zachorowalności mieszkańców itp.
      Efekt ten pogarsza jeszcze powszechne stosowanie kuchenek gazowych, które podnoszą dodatkowo emisję pary wodnej w mieszkaniu.

      Kuchenki gazowe nie powinny nigdy znaleźć się w naszych domach.

      Powszechnie pokutuje w naszej świadomości stereotyp o tym, że kuchenka gazowa jest bardziej wydajna i tańsza w eksploatacji niż kuchenka elektryczna. Przyjrzyjmy się bliżej temu zagadnieniu. W książce Quaschninga „Regenerative energiesysteme” odnajdujemy informacje o energii pierwotnej potrzebnej do doprowadzenia do wrzenia 1 litra wody przy użyciu kuchenki elektrycznej i gazowej.

      Kuchenka gazowa wg Quaschninga:

      Wydajność kuchenki – 34,6 %
      Straty w sieci przesyłu – 10 %
      Dla ogrzania wody energią 97 Wh potrzeba zatem 97/0,35x0,9 = 311 Wh energii pierwotnej

      Kuchenka elektryczna wg Quaschninga:

      Wydajność kuchenki – 55,4 %
      Wydajność procesu produkcji prądu elektrycznego 34 %
      Dla ogrzania wody energią 97 Wh potrzeba 97/0,554x0,34 = 515 Wh energii pierwotnej

      Z tego prostego porównania wydawać by się mogło, że kuchenka gazowa jest o wiele bardziej sprawna niż elektryczna.

      Kuchenka elektryczna w nowoczesnym otoczeniu.

      Wydajności urządzeń elektrycznych ewoluowały znacząco w czasie: płyta ceramiczna 65 %, płyta indukcyjna 90 %, czajnik elektryczny 94 %. Dodatkowo większość elektrowni w wielu krajach pracuje w cyklu skojarzonym z produkcją ciepła więc efektywna wydajność produkcji energii dochodzi nawet do 80 %.
      Jeśli do naszej uprzedniej kalkulacji przyjmiemy wydajność procesu prądotwórczego jako tylko 75% i wydajność elektrycznego urządzenia grzejnego 80 % to do ogrzania wody o 97 Wh potrzeba już tylko 97/0,8 x 0,75 = 162 Wh energii pierwotnej.
      Różnica jest znacząca, energia pierwotna potrzebna do grzania jest o połowę mniejsza niż w przypadku kuchenki gazowej.

      Użytkowanie urządzeń grzejnych w pomieszczeniach zamkniętych.

      Porównanie Quaschninga jest akademickim studium przypadku odizolowanym od pozostałych czynników środowiskowych wpływających na zużycie energii w analizowanym procesie. W warunkach rzeczywistych jednakże należałoby wziąć pod uwagę również wentylację pomieszczenia w którym pracuje urządzenie grzejne. Wymagana przez prawo ilość powietrza konieczna do wentylowania pomieszczeń wyposażonych w kuchenki gazowe to 70 m3/h podczas gdy dla kuchenek elektrycznych tylko 30 m3/h.
      W tym miejscu warto zwrócić uwagę, iż wymagane prawnie 70 m3 powietrza na godzinę jest wielkością absolutnie minimalną. Wiele badań i pomiarów in situ wskazuje na konieczność doprowadzania 200 lub nawet 300 m3 powietrza do pomieszczeń, w których pracuje jednocześnie 3-4 palników gazowych. W wielu przypadkach bez względu na intensywność wentylacji migrujące toksyczne gazy, efekt spalania gazu ziemnego, przenikają do okalających kuchnię pomieszczeń pogarszając zdrowotność mieszkańców.

      Przykład kuchni wyposażonej w kuchenkę gazową.

      Straty ciepła:

      Wentylacja naturalna 70 m3 x 0,34 (20-4) x 24h = 9,14 kWh na dzień
      Okno 1,6 m2 x 2,8 W / m2 K x (20-4) x 24h = 1,72 kWh na dzień
      Łącznie = 10,86 kWh na dzień

      Zyski:

      Zyski wewnętrzne wynoszą 4,00 kWh na dzień
      (dla samego przygotowania posiłków 0,11 x 24 = 2,64 kWh na dzień)
      zyski słoneczne (wschód lub zachód) 1,6 m2 x 0,6 x 0,9 kWh / dzień = 0,86 kWh na dzień
      Łącznie = 4,86 kWh na dzień

      Pomimo praktyki stosowanej w niektórych krajach według badań i norm np. francuskich zyski wewnętrzne i słoneczne w przypadku stosowania wentylacji naturalnej wykorzystywane są w 40 %. W związku z tym faktyczne zyski zatrzymane w pomieszczeniu będą wynosiły dla analizowanego przykładu 2 kWh na dzień.

      Bilans całkowity zysków i strat wyniesie 10,86 – 2 = 8,86 kWh strat cieplnych na dzień.

      Przykład pokazuje nam iż nawet tylko przy minimalnym dopuszczalnym wentylowaniu pomieszczenia z kuchenką gazową straty energii na wymianę powietrza przekraczają czterokrotnie energię konieczną do przygotowania posiłków.
      Dodajmy, że obecnie powszechnie obserwowana praktyka wymiany okna w kuchni mogłaby obniżyć straty ciepła do 7,9 kWh na dzień.


      Przykład kuchni wyposażonej w kuchenkę elektryczną i aparat wentylacyjny z odzyskiem ciepła.

      Rezygnacja z urządzeń gazowych w kuchni upraszcza radykalnie funkcjonowanie pomieszczenia. Poza redukcją zagrożenia wyciekiem gazu z instalacji pozbywamy się również być może bardziej podstępnego zjawiska jakim jest niecałkowite spalanie i produkcja tlenku węgla oraz tlenków azotu. Dodatkowo produkcja dwutlenku węgla zostaje również ograniczona. Wymiana powietrza na poziomie 30 m3 na godzinę może być zapewniona przez lokalne urządzenie odzyskujące ciepło ze strumienia powietrza wychodzącego.
      W tym miejscu warto zwrócić uwagę na fakt iż moc szczytowa kuchenki elektrycznej może zostać obniżona bez większego uszczerbku dla komfortu użytkowania kuchenki. Operacja taka spowoduje mniejsze zapotrzebowanie na moc w mieszkaniu i niższy abonament za energię. W skali makro uchroni to również producentów energii przed dodatkowymi inwestycjami w moc szczytową. W budynkach istniejących wymiana kuchenki gazowej na elektryczną wymagać może wymiany kabli zasilających mieszkanie lecz w wielu przypadkach i tak jest to konieczne w związku ze zmianą przepisów budowlanych.

      Straty ciepła:

      Wentylacja mechaniczna 30 m3 x 0,34 x 0,3 (20-4) x 24h = 1,18 kWh na dzień
      Okno 1,6 m2 x 2,8 W / m2 K x (20-4) x 24h = 1,72 kWh na dzień
      Łącznie = 2,9 kWh na dzień

      Zyski:

      Biorąc pod uwagę, że teraz całe powietrze przechodzi przez wymiennik ciepłą możemy założyć pełne wykorzystanie zysków wewnętrznych i słonecznych
      Łącznie = 4,86 kWh na dzień

      Bilans całkowity zysków i strat wyniesie 4,86 – 2,9 = 1,96 kWh zysków na dzień.

      Przewaga całkowita w porównaniu do kuchenki gazowej wynosi 8,86 + 1,96 = 10,82 kWh na dzień.

      Jako że dane te reprezentują średnią dla sezonu grzewczego możemy pomnożyć wyniki dzienne dla całego sezonu tj. 250 dni. Różnica wyniesie 250 x 10,88 = 2720 kWh na sezon grzewczy.

      Aspekt ekonomiczny.

      W bilansie finansowym nie wliczymy instalacji nowych kabli elektrycznych gdyż działanie to nie jest konieczne w nowych budynkach a w starych jest wymagane przez prawo.
      Dla wymiany kuchenki gazowej na elektryczną przyjmiemy średnią cenę rynkową urządeń tego typu tj. 800 PLN.
      W przypadku kosztów eksploatacji nie zauważymy spodziewanej nadwyżki kosztu użytkowania kuchenki elektrycznej tak jak pokazano to powyżej w bilansach energetycznych.
      Dodatkowo drobny wzrost abonamentu na energię elektryczną skompensowany zostanie wyeliminowaniem abonamentu na gaz ziemny.

      Bilans finansowy wymiany kuchenki gazowej na elektryczną:
      Instalacja aparatu do wentylacji z odzyskiem ciepła 1000 PLN
      Wymiana kuchenki gazowej na elektryczną 800 PLN
      Łącznie 1800 PLN

      Zyski energii 2720 kWh / sezon grzewczy x 0,2 PLN za kWh = 544 PLN rocznie

      Prosty czas zwrotu z inwestycji 1800/544 = 3,3 lat

      Bilans finansowy wydaje się bardzo interesujący a należałoby również ująć w nim korzyści zdrowotne zaniechania korzystania z gazu. Liczne zatrucia, alergie i inne choroby powodowane przez spaliny powstające w mieszkaniach powodowałyby znaczące oszczędności w systemie ochrony zdrowia.
      woJOWnik (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-02-23 17:26


      Mam nadzieję, że to nie opatrzność a zwykły ludzki zdrowy rozsądek nareszcie otwiera oczy czytelnikom. Dzisiaj natomiast łódzkie radio cały dzień reklamowało spotkanie z nadczłowiekiem Szechterem-Michnikiem w związku z jego nowymi wymiocinami w postaci książki. Podobno w tym "dziele" nadredaktor przedstawia swoje obawy o polską demokrację. Można się tylko domyślać jakie fekalia tam się znajdują.
      Ramzwelt II (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-02-22 14:11
      Czas na Gazetę Wyborczą
      Napisał(a) RemWM w śr, 22/02/2006 - 00:17

      Rankiem mijając kiosk przy Hali Mirowskiej, zawsze rzucam okiem na pierwsze strony wywieszonych czterech gazet. Dzisiaj jeden "wywieszak" był pusty. Czy domyślają sie już Państwo, który?

      Tak! - wieszak Nowego Dnia, ale dopiero godzinę temu, o 22:30 "przekaziory" zaczęły utyskiwać nad faktem zamknięcia Nowego Dnia.W czwartek oficjalnie pożegnomy Nowy Dzień.

      Nie chcę tu eksonować mojej genialności przewidywań ekonomicznych (bo jako bezrobotny powinienem zachować powagę), ale przypomnę tylko, że już 14 listopada 2005, w dniu kiedy Nadredaktor po raz pierwszy zaserwował ludowi swoje opium pt. Nowy Dzień, napisałem, iż jak Bozia chce kogoś ukarać, to mu rozum odbiera.

      No i odebrała - Nowy Dzień z deficetem ponad 80 mln zł. padł po trzech miesiącach. Akcje Spółki AGONIA spadły o 20 zł, by dzisiaj zapukać w denko.

      Imperium Michnika-Rapaczyński-ej ztrudnia najlepszych fachmanów od analiz ekonomicznych, od PR, nawet czarnego, od strategii rozwoju itd, wśród redaktorów jest nawet geniusz o nazwisku Lizgut, wschodząca gwiazda namaszczona przez Michnika na następcę agorowego tronu, a tu szkolny błąd za błędem. Chyba jednak Opatrzność odwróciła się od AGORY.

      Remigiusz Włast-Matuszak
      Ramzwelt II (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-02-12 15:37
      Czy ktoś zajmuje się regeneracją tonerów hp 1010 laser
      woJOWnik (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-02-07 21:51
      Witold Michałowski, inżynier, światowej klasy specjalista w zakresie budowy rurociągów dalekiego zasięgu:

      Jestem oburzony publikacją "Rzeczpospolitej", nie dlatego że moi przodkowie jeszcze na początku XIX wieku nosili imiona Jusup czy Mustafa, tylko dlatego że jestem obywatelem Rzeczypospolitej, wolnego kraju, w którym zawsze szanowaliśmy ludzi o innym wyznaniu, innej religii. Dowodem tego są dzieje naszego kraju, w którym praktycznie nie było wojen religijnych, nie było prześladowań innowierców. To, co zrobił pan Gauden, jest nikczemną prowokacją. Proszę sobie wyobrazić, żeby w którejś ze stolic krajów arabskich ukazał się obrazoburczy wizerunek Matki Bożej Częstochowskiej. Jest to prowokacja obliczona na zablokowanie budowy z udziałem inwestorów arabskich terminalu na gaz skroplony w Polsce, ponieważ Norwegowie chcą wspólnie z Rosjanami i grupami kapitałowymi realizować chory zamysł budowy rurociągu norweskiego, który byłby oczywiście w dyspozycji panów z Moskwy. Istnieje coś takiego jak rozpływy gazu w Europie i stąd każdy gaz, który będzie do nas z Norwegii przypływał, będzie wcześniej czy później w ręku rosyjskim. Jedyną realną dywersyfikacją jest budowa terminalu na gaz skroplony, bo wtedy możemy ten gaz kupić w dowolnym miejscu na kuli ziemskiej. Oczywiście, będzie kosztował być może trochę więcej, choć nie jest to wcale takie pewne. Pisałem już o tym 31 lat temu w "Przeglądzie Technicznym" (nr 47 z 1975 roku, "Czekamy na energię"). Grupy kapitałowe norwesko-rosyjsko-izraelskie, które kontrolują pana Gaudena i poprzez Orklę kontrolują "Rzeczpospolitą", nakazały mu taką prowokację. Dla nas jest to czytelna sprawa. Jako obywatel Rzeczypospolitej domagam się, żeby wszcząć postępowanie dyscyplinarne, by pana Gaudena pozbawić możliwości wykonywania zawodu, ponieważ jątrzy i działa na szkodę mojego kraju.
      Ramzwelt II (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-02-04 21:40
      Obrażone „towarzystwo”

      Konkurencja w mediach to wielki wyścig. Walka o widza jest codziennością. Programy informacyjne również uczestniczą w tej batalii o oglądalność.

      Jakże często słyszymy, że oto” nasza stacja jako pierwsza dotarła do jakiejś informacji” lub „to my jako pierwsi relacjonowaliśmy to wydarzenie”. Takie i podobne stwierdzenia docierają do nas niemal codziennie i jak do tej pory nikt nie oburzał się na to, że ktoś był pierwszy, a ktoś ostatni.

      Nie było nigdy protestów, że jakaś gazeta czy stacja telewizyjna ma lepszy dostęp do pewnej grupy polityków, biznesmenów czy ludzi z show-biznesu.

      Tak było i zapewne dalej tak będzie.

      Wszystko jest w porządku, jeżeli taka konkurencja odbywa się w obrębie jednego „towarzystwa”. Burza zaczyna się wtedy, kiedy monopol na pierwszeństwo zostanie złamany, a przywilej wyemitowania newsa przypadnie znienawidzonej, bo funkcjonującej poza towarzyskim układem prasie czy stacji telewizyjnej.

      „Podpisanie paktu stabilizacyjnego jedynie w obecności wybranej grupy dziennikarzy narusza konstytucyjne prawo dostępu do informacji publicznej oraz zasady wolnej konkurencji - czytamy w stanowisku Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (SDP)”.(PAP)

      To samo Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich nie oburzało się, kiedy latami próbowano niszczyć Radio Maryja i TV Trwam fałszywymi oskarżeniami. Posuwano się do manipulacji i bezczelnych ordynarnych kłamstw jak np. to z mybachem ojca Rydzyka. Nie reagowało, dlatego, że była to wojna medialnej sitwy z łamiącym monopol, niezależnym nadawcą.

      Na domiar złego pakt stabilizacyjny podpisały trzy partie, które jak wiadomo do tego towarzystwa wzajemnej adoracji nie należą.

      Każda licząca się stacja telewizyjna ma w swojej ramówce program publicystyczny, w którym wypowiadają się przedstawiciele różnych mediów. Dobór uczestników tych programów odbywa się zawsze według towarzyskiego klucza. Nie liczy się np. nakład jakiejś gazety, lecz przynależność do tak zwanego salonu.

      Zawsze na udział mogą liczyć dziennikarze Wprost, Gazety Wyborczej, Trybuny, Polityki, Przeglądu, Tygodnika Powszechnego czy Ozonu, nigdy zaś dziennikarze Naszego Dziennika.

      Dość fałszywie brzmią dziś protesty w trosce o to, aby każda grupa społeczna miała dostęp do informacji i możliwość wyrażania swoich poglądów. Kuriozalnie brzmią też zarzuty o dyskryminacji niektórych mediów. Takie apele formułują dzisiaj ci, którzy od dawien dawna dyskryminowali, atakowali i ośmieszali media nie należące do salonu.

      To, co dzieje się obecnie w Polsce nie jest wcale jakąś naszą specjalnością. Jak świat światem zawsze istniały jakieś salony. Zawsze byli też i tacy, którzy wydawali im wojnę. W czasach biblijnych symbolem takiego wszechwładnego salonu byli uczeni w piśmie i faryzeusze.

      "Przewodnicy ślepi, którzy przecedzacie komara, a połykacie wielbłąda!
      Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo dbacie o czystość zewnętrznej strony kubka i misy, a wewnątrz pełne są zdzierstwa i niepowściągliwości.
      Faryzeuszu ślepy! Oczyść wpierw wnętrze kubka, żeby i zewnętrzna jego strona stała się czysta.
      Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo podobni jesteście do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa.
      Tak i wy z zewnątrz wydajecie się ludziom sprawiedliwi, lecz wewnątrz pełni jesteście obłudy i nieprawości".

      Mateusza-23,27

      Nic, więc dziwnego, że Jezus, aby przekazać nam dobrą nowinę zrezygnował z ich pośrednictwa, lecz zwrócił się do prostych rybaków.

      Jak na to zareagował ówczesny salon możemy się przekonać sięgając po Nowy Testament.


      Mirosław Kokoszkiewicz
      Ramzwelt II (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-02-01 21:51
      Chwila refleksji

      Ja, Lucyfer, stałem się szatanem, który zawsze jest przeciwnikiem i wrogiem. W obecnej chwili moje myśli napełniają całą ziemię, wszystkie narody, wszystkie rządy, wszelkie prawa. Trzymam w ręce nici wszelkiego zła, jakie się dokonuje i kieruję wszystko przeciw temu Kapłanowi, Staremu, Papieżowi. Gdybym mógł Papieża wciągnąć w potępienie! Papież, który by się potępił! O ile jednak mogę skusić człowieka-Papieża, nie mogę skłonić go do wypowiedzenia błędu. Rozumiesz? Duch Święty czuwa nad nim. Duch Święty nie dopuszcza, by głosił błędną naukę, naukę wątpliwą, gdy przemawia jako Papież. To zdumiewające.

      Jestem z góry zwyciężony, ale coś wygrywam: dusze, które zabijam. Zabijam dusze, za które On zapłacił cenę Kalwarii. Jakimi głupcami są ludzie! Za odrobinę ambicji, trochę brudu, trochę złota, dają się kupić! On cierpiałby za nie, gdyby mógł jeszcze raz cierpieć! Ale już nie może. Co mnie to obchodzi? Ja zabijam Mu dusze, zabijam Mu dusze, zabijam Mu dusze...



      Wyjątek z rękopisu Fryderyka Ritter V. Lamma, cytowany za: Hr. Emmanuel de Rouge, „Wyznanie wiary człowieka opętanego”.
      harpun (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-01-31 18:38
      kiedy turnieje pilki noznej od rocznika 86 starsi
      woJOWnik (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-01-22 18:09
      Drogi Panie,
      wróciłem własnie z konferencji w Ostrowie Wielkopolskim,którą zorganizował prezydent tego miasta, poświęconą ordynacji wyborczej. Zgodnie z Pana życzeniem, w krótkiej prezentacji przedstawiłem dlaczego Polska nic nie zyska na nowych wyborach, którymi straszą nas Kaczyńscy, ponieważ ten klucz wyborczy UNIEMOŻLIWIA wyłonienie większości parlamentarnej, a co za tym idzie, rządu opartego o silne zaplecze w parlamencie i w społeczeństwie. Niestety, było tam paru parlamentarzystów, jak np. p. Andrzej Grzyb, który polemizował ze mna ponad godzinę (moja prezentacja zajęła ok. 20 minut), a po nim przedstawiciel posła PiSu, też znacznie dłużej. Konwencja jest czasem taka, że posłowi - reprezentantowi Narodu - żeby plótł największe bzdury, KULTURA nie pozwala przerywać! Tylko posłowie, jak wiemy z telewizji, mają przywilej mówić wszyscy na raz i przerywac sobie bez pardonu. Nam, szaraczkom, takie zachowanie nie przystoi.
      Po co o tym wspominam? Ano dlatego, że Pan Posel, a potem Pan Dyrekor, a potem Pan Senator, naopowiadali tyle głupst i tyle fałszywych informacji (czyli, po chamsku mówiąc : zwykłych kłamstw), że co nam pozostaje? No, niestety, musimy tracić czas na tłumaczenie, wyjaśnianie nieporozumień i fałszerstw.

      Pozdrawiam
      Jezry Przystawa
      woJOWnik (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-01-20 23:35
      Reprezentatywność ordynacji partyjnej jest mitem. Nie reprezentatywnosc, ale anonimowość jest jej cechą. Polscy posłowie to żadni reprezentanci, natomiast mianowańcy jak najbardziej. Podczas ktorejs dyskusji w TVN mówiono o tym, że "po cichu, w kuluarach, szeregowi posłowie mówią, że nic nie rozumieją postępowania władz swoich klubów". To znaczy, że nie są suwerenni w swoich decyzjach. To jest farsa i jednoznaczny sygnał, że obecna ordynacja wyborcza tworzy zdegenerowany system polityczny. Ale większość "prawicowych patriotów" bedzie tej ordynacji bronić jak niepodległości. Bowiem Ojczyzna, Polska i tym podobne słowa, to tylko... słowa. A życie jest jedno. Kiedyś powiedziałem pewnemu radnemu, że sprzedaje na politycznym targowisku głoszone wartości i że jest to niegodne i niehonorowe. "Wy macie honor, a ja jeżdżę Toyotą" - brzmiała odpowiedź.
      BASTI (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-01-19 23:09
      Czy moglby ktos podac mi namiary na huby osowskie dostepne z chello...prosze o kontakt na gg:4442338. Z góry dziekuje :-))
      woJOWnik (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-01-18 08:55
      Warto moze uzupelnic znakomity artykul prof. Przystawy, ze te same sondaze, ktore przewiduja sukces niebywaly PiS-u z 36 proc. wynikiem wyborczym, wykazuja, ze frekwencja w powtorzonych wyborach siegnie niebotycznej granicy 34 proc. Jestesmy wiec coraz blizej takiej oto sytuacji, ze w wyborach uczestniczy tylko elektorat zalezny, zwiazany (rodzinnie, towarzysko, administracyjnie, biznesowo itd.) z partiami politycznymi. Jest to bardzo optymistyczne - w koncu panstwo partyjne jest dla dzialaczy partyjnych, a nie dla przypadkowych wyborcow.
      woJOWnik (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-01-17 16:16
      Dla Polaków buty francuskie czy anglosaskie?
      Tak oto wygląda Jerzy Przystawa

      No, to jest przynajmniej konkretnie: francuskie czy anglosaskie? Platfroma Obywatelska proponuje francuskie. Warto więc na ten temat podyskutować. Argument, że w "butach francuskich" nie da się zamienić 36% na większość sejmową, a w angielskich się da, jest czysto demagogiczny i nie ma żadnego uzasadanienia w znanych mi faktach. Ale może komuś uda się to uzasadnić. Warto porównać jak się chodzi w butach francuskich a jak w angielskich, jest ogromna ilość materiału porównawczego. Również z Polski, gdzie przykrojono ordynację wyborczą wójtów, burmnistrzów i prezydentów miast nieco do wzoru francuskiego i można z tego wyciągnąć jakieś wnioski, na przykład czy nie lepiej by sie im chodziło w butach angielskich? Stawianie sprawy "droga de Gaulla vs droga Przystawy" jest zręcznym chwytem ale niestety wyłącznie demagogicznym. "Droga Przystawy" to ordynacja brytyjska i dorobek w tym zakresie jest ogromny. Warto też przeanalizowac dlaczego parlament francuski nie byl zadowolony z francuskich butów? Okazały się one jednak pod każdym względem lepsze od niemieckich czy belgijskich i dlatego wrócono do "francuskich". Francuzi mają wygórowane wyobrazenie o sobie i swoich zdolnościach i to co brytyjskie z trudem przechodzi im przez gardło. W Polsce takiej awersji do Anglików nie mamy, więc do sprawy ordynacji możemy podjeść bez uprzedzeń, bez anglo czy franko fobii. Do czego zachęcam ile mogę.
      Pozdrawiam,
      Jerzy Przystawa
      Ramzwelt II (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-01-17 12:38
      Droga de Gaulle'a była inna niż droga prof. Przystawy

      Po pierwsze francuskie JOW są w 2 turach. Z pewnością nie był to przypadek. Po drugie, zmiany wprowadzone wtedy wiązały się nie tylko i chyba nie przede wszystkim może, ze zmianą ordynacji ale z wprowadzeniem systemu prezydenckiego.
      O tym, że ustrój V Republiki nie jest w sposób konieczny związany z ordynacją, świadczy fakt, że raz już ordynację tam zmieniono na proporcjonalną. Obowiązywało to w ciągu jednej kadencji, w tejże kadencji parlament przywrócił system poprzedni, ale żadnego przewrotu ustrojowego nie odnotowano. Przy okazji warto zauwazyć, że typ ordynacji wyborczej nie był i nie jest we Francji zapisany w konstytucji.

      Oczywiście gdyby udało sie wprowadzic JOW w Polsce, to należałoby iść raczej drogą francuską niż brytyjską. Wybory w wyniku których 36% głosów przekłada się na 55% mandatów wzbudzają naturalny sprzeciw. Polaków podobnie jak Francuzów nie da się wcisnąć w anglosaskie buty.
      woJOWnik (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-01-17 09:34
      O świadomość praw politycznej hydrauliki

      „O, praw hydrauliki nieświadom człowiecze!
      Szukasz utopionego ciała w złym kierunku.
      Ono z góry w dół płynie wedle praw przyrody,
      A ty za żoną biegniesz przeciw wody?”

      (Adam Mickiewicz: „Żona uparta”)

      Co raz mniej Polaków skłonnych jest przyjmować na serio rozgrywający się na naszych oczach polski teatr polityczny i co raz powszechniejsza staje się świadomość jego farsowego charakteru. Jednakże jego główni aktorzy wydają się traktować odgrywaną sztukę ze śmiertelną powagą, w przekonaniu, że nie jest to kiepsko napisana farsa, lecz monumentalne przedsięwzięcie historyczne.

      Chyba tylko jedna pani Teresa Lubińska (dla niewtajemniczonych dodaję: profesor ekonomii i parodniowy minister finansów RP a w dodatku milionerka), którą wszystko cieszyło, sprawiała wrażenie, jakby nie była to kwestia rządzenia wielkim państwem, lecz pyszna zabawa.

      Rozbawienie na twarzy jej uczonej następczyni, prof. Zyty Gilowskiej, która, zdaje się. znaczącego majątku nie posiada, mogłoby świadczyć o tym, że i ona nie może uwierzyć, iż to wszystko naprawdę, że ona naprawdę, nie wiadomo jak i kiedy, ni stąd ni zowąd, stała się Number One polskich finansów i polskiej gospodarki.

      W dniach 12-13 stycznia powiało grozą, że sztuka zostanie nagle przerwana, a wielu aktorów może znaleźć się w potrzebie poszukiwania innego zajęcia. Ze sceny nieustannie padają słowa o konieczności wyłonienia „większościowego rządu”, o „dwupartyjnej scenie politycznej”, o przedterminowych wyborach, które mają taki efekt zapewnić, a od kilku dni mamy już nawet uroczyście powołany „gabinet cieni”.

      Pomimo „negocjacji” i „konsultacji”, pomimo całego tego niebywałego rejwachu scenicznego nikt jakoś nie zauważa, że są to wszystko rekwizyty z innego teatru i innej sztuki, a przeprowadzenie w tych warunkach nowych wyborów jest jak szukanie topielca „przeciw wody”.

      Komiczne jest, gdy propagandziści Prawa i Sprawiedliwości powołują się na wyniki jakiegoś sondażu, który wykrył 36% poparcie dla ich partii, a usłużni „rachmistrze” natychmiast wyliczyli, że przy takim poparciu wyborczym PiS uzyskałby bezwzględną większość mandatów w Sejmie!

      Jest to zabawne chociażby z tego tylko powodu, że żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają, iż w wyborach 2001 SLD uzyskał o ponad 12% głosów więcej niż PiS w roku 2005 (41,04% wobec 28,99%) ale z tego „wyszło” zaledwie 216 mandatów.

      Czy politycy PiS cierpią na amnezję, czy też uważają, że przy pomocy nachalnej propagandy można polskim wyborcom wszystko wmówić, a przeliczniki matematyczne podobne są do używanych przez nich słów: dzisiaj znaczą jedno, a jutro coś zupełnie odmiennego? Czy też pomyliły im się sztuki, niczym „Hamlet” z „Wesołymi kumoszkami z Windsoru”?

      Albowiem, faktycznie, w ostatnich wyborach na Wyspach Brytyjskich Partia Pracy uzyskała 36% głosów wyborców, co dało im 356 mandatów w Parlamencie, a więc prawie 55%! Warto więc zwrócić uwagę, że tam nie tylko grali inni aktorzy, w innym miejscu, lecz było to zupełnie inne przedsięwzięcie, że – z pewną przesadą – można powiedzieć, iż wybory w Wielkiej Brytanii różnią się od wyborów w Polsce niemal tak, jak dzisiejsze inscenizacje bitwy pod Grunwaldem różnią się od ich pierwowzoru z roku 1410.

      Dzień po dniu i godzina po godzinie, dzięki naszym bezstronnym środkom masowego przekazu, jesteśmy świadkami niebywałego ujadania polityków na siebie, wysłuchujemy bezpardonowych oskarżeń, zarzuty kłamstwa i oszustwa padają na okrągło. Przypomina to ujadanie psów przez płot - gdy płot się kończy i przeciwnicy stają pysk w pysk - nagle milkną i wracają do dalszej walki ale już z bezpiecznej odległości.

      Wypada przypomnieć kilka podstawowych reguł politycznej hydrauliki:

      Po pierwsze Partia, której się marzy parlamentarna większość powinna wpierw zmienić ordynację wyborczą, bo tylko w brytyjskim systemie jednomandatowych okręgów wyborczych można 36% poparcia zamienić na ponad 50% mandatów w Sejmie. W warunkach ordynacji partyjnej, niesłusznie nazywanej „proporcjonalną” jest to marzenie ściętej głowy i taka sztuka jeszcze się nikomu nie udała.

      Nawet gdyby partia Kaczyńskich w przedterminowanych wyborach uzyskała 10% głosów więcej niż minionej jesieni, to 180 czy 190 mandatów będzie niemal tak daleko od niezbędnej większości jak i obecne 155.

      Po drugie „Gabinet cieni” ma sens wtedy, gdy partia, która go wystawia ma realną szansę przejęcia władzy w kolejnych wyborach. Taka możliwość powstaje w systemie „dwupartyjnym”, a więc tam gdzie są jednomandatowe okręgi wyborcze i wybory w jednej turze – jak w UK, USA czy Kanadzie. Młodzi prześmiewcy od razu zresztą przezwali ten „gabinet cieni” – „gabinetem cieniasów”.

      Gdyby – przypuśćmy – Platforma chciała wyjść naprzeciw parlamentarnym kłopotom i utworzyć koalicję rządzącą z innymi partiami, to ma do dyspozycji szereg możliwości: od koalicji PO z Samoobroną i SLD, po PO z Samoobroną, LPR i PSL, a i na tym nie koniec. W każdej z tych koalicji z „gabinetu cieni” pozostał by najwyżej cień gabinetu. Jeśli ktoś myśli, że nie jest możliwa miłosna wymiana uścisków pomiędzy Andrzejem Lepperem i Janem (Marią) Rokitą, to powiem, że nie wiele jeszcze w polityce widział.

      Prawa „politycznej hydrauliki” mówią nam jeszcze coś innego: tzw. system wyborów proporcjonalnych, z jednej strony, otwiera drogę watażkom i dyktatorom, a z drugiej prowadzi do rachitycznych, drugorzędnych tworów państwowych, nieustannie targanych potępieńczymi waśniami „koalicyjnymi” jak w Polsce.

      Korzystając z pomieszania pojęć i chaosu po I Wojnie Światowej wprowadzili go w Europie w użycie socjalistyczni pogrobowcy Marksa i Engelsa. W ten sposób system ten, z jednej strony, wygenerował dyktatury Hitlera i Mussoliniego, a z drugiej doprowadził do marginalizacji i upadku państwa takiego jak Francja. To dopiero Generał de Gaulle, domagając się stanowczo wprowadzenia JOW, pozwolił Francji nad odzyskanie jej właściwego znaczenia w Europie.

      W Polsce, po roku 1989, „racja stanu” wprowadzenia systemu proporcjonalnego polegała na tym, że w przypadku wyborów w jednomandatowych okręgach wyborczych po komunistach, już po pierwszych wyborach, pozostało by jedynie złe wspomnienie.

      Dzięki systemowi list partyjnych formacja nazywana dzisiaj „postkomunistyczną” przetrwała, przejęła na własność prywatną znaczną część majątku narodowego, a SLD i PSL są jedynymi partiami politycznymi posiadającymi trwałe miejsce we wszystkich kolejnych sejmach.

      Dzisiaj jednak utrzymywanie tego systemu nie ma żadnej sensownej racji i jest czystym anachronizmem. Jarosław Kaczyński jeśli chce odegrać historyczną rolę zbawcy Ojczyzny, nie potrzebuje iść w ślady Marszałka Piłsudskiego i dokonywać zamachu stanu.

      Może pójść drogą Generała de Gaulle - to droga bardziej racjonalna, bardziej bezpieczna, która zapewni mu nie tylko wdzięczność Polaków ale i uznanie europejskie.

      Poszukiwanie rozwiązania polskich problemów na drodze ponownych wyborów w tym samy kluczu będzie jak szukanie utopionego ciała w złym kierunku. Ich rezultatem będzie jedynie stracony czas, pogłębiona frustracja, dalsza erozja demokracji i marnowanie kapitału społecznego.


      Jerzy Przystawa
      www.jow.pl
      woJOWnik (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-01-11 01:01
      „Lalek” ostatni partyzant Rzeczypospolitej

      Jest noc z 20 na 21 października 1963 roku. Historycznie rzecz ujmując dzieje się to kwadrans temu.

      Półtora roku wcześniej odbył się pierwszy koncert niebiesko-czarnych. Tego roku olbrzymią popularność zdobywa zespół The Beatles wydając dwie płyty ”Please Please Me” i „With The Beatles”.

      Tegoż 1963 roku szczęśliwie wróciła na Ziemię Walentyna Tierieszkowa po 48 okrążeniach naszego globu. Dwa lata temu powrócił w glorii chwały na Ziemię Jurij Gagarin, pierwszy człowiek kosmonauta.

      Pierwsze pokolenie powojenne osiąga dorosłość. Druga wojna światowa wydaje się być daleką przeszłością. Dzieci w szkołach czytają lekturę „O człowieku, który się kulom nie kłaniał”. Podziwiają bohaterskiego generała „Waltera” Karola Świerczewskiego, tego samego, który wraz z bolszewicką armią w 1920 roku zabijał polskich obrońców ojczyzny.

      Na Kremlu już od 10 lat zasiada Nikita Chruszczow zastąpiwszy ojca narodów Stalina. W Polsce rządzi niepodzielnie Polska Zjednoczona Partia Robotnicza z Władysławem Gomułką na czele. Nie ma już Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, jest za to Służba Bezpieczeństwa i oddziały ZOMO.

      Właśnie tej nocy z 20 na 21 października trwa tajna operacja tych służb. Czego może ona dotyczyć niemal dwadzieścia lat po wojnie? Co spowodowało, że kilkuset osobowy oddział służb specjalnych komunistycznego państwa dotarł potajemnie nocą do małej lubelskiej wsi Stary Majdan?

      Powodem jest jeden człowiek.

      Znalazł się zdrajca, który przy pomocy radzieckiego urządzenia podsłuchowego „liliput” postanowił za trzy tysiące ówczesnych złotych wydać na śmierć ostatniego walczącego partyzanta Rzeczpospolitej Józefa Franczaka ps. „Lalek”.

      Imię i nazwisko kapusia ustalił niedawno lubelski oddział IPN. Zachowało się również pokwitowanie odbioru tych trzydziestu srebrników. Był to członek rodziny niedoszłej żony Józefa Franczaka. Niedoszłej, gdyż żaden ksiądz nie chciał udzielić im ślubu bądź to z tchórzostwa bądź z obawy przed esbecką prowokacją.

      Dotychczas hańba i posądzenie niesłusznie dotykało niewinnej rodziny, mieszkańców tej właśnie wioski, u których często „Lalek” się ukrywał.

      Zorientowawszy się w zasadzce Józef Franczak nie poddał się. Podczas próby wymknięcia się ostrzeliwał esbeków. Zginął przeszyty serią z karabinu maszynowego. Według raportu umierał około dwóch minut. W aktach znajduje się nawet zdjęcie zabitego ostatniego partyzanta RP z widocznymi na piersiach śladami postrzałów.

      Swoją walkę o wolną Polskę rozpoczął w 1939 roku w wieku 21 lat zaś zakończył bohaterską śmiercią po 24 latach mając lat 45. Był żołnierzem zgrupowania cichociemnego Hieronima Dekutowskiego „Zapory”. Po śmierci swego dowódcy w 1949 roku nie złożył broni i jak wielu innych z tego oddziału walczył jeszcze w czasach tak dla nas nieodległych.

      4 marca 1957 r. poległ ostatni partyzant na Białostocczyźnie, ppor. Stanisław Marchewka "Ryba" z WiN. W aktach IPN zachowała się notatka oficera SB mówiąca o tym, że leśny bunkier "bandyty" udekorowany był obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej. Dopiero w lutym 1959 r. schwytano Michała Krupę ps. "Wierzba", a w 1961 roku Andrzeja Kiszkę „Dęba”.

      Ostatni polski partyzant Józef Franczak jako zawodowy podoficer dostał się w 1939 roku do rosyjskiej niewoli, z której brawurowo zbiegł. Po powrocie do domu zaangażował się natychmiast w podziemną walkę.

      W 1944 roku ujawnił się chcąc wstąpić do drugiej armii Wojska Polskiego. Skierowano go do obozu internowania w Kąkolewnicy. Właśnie nieopodal tej miejscowości stacjonował sąd polowy, w którym masowo wyroki śmierci podpisywał „człowiek, który się kulom nie kłaniał” wiecznie zataczający się alkoholik w polskim mundurze niejaki gen. Karol Świerczewski. Zwłoki zamordowanych, co wykazała ekshumacja w 1990 roku grzebano potajemnie w Uroczysku Baran.

      Wtedy to „Lalek” poprzysiągł walkę z komunistami do samej śmierci. Po ucieczce z Kąkolewnicy powrócił do partyzanckiej walki kontynuując ją jeszcze 19 lat.

      Mieliśmy po odzyskaniu niepodległości hasła „grubej kreski”, „wybierzmy przyszłość”. Zapomniano jednak chyba celowo o pięknej przeszłości i wielkich prawie nieznanych bohaterach.

      Na próżno szukać dzisiaj jakiegokolwiek pomnika ostatniego polskiego partyzanta. Nie ma ulicy jego imienia, placu, ronda czy nawet niewielkiego klombu. Młodzież w szkołach nie ma zielonego pojęcia, że jeszcze w latach sześćdziesiątych byli tacy, którzy nie pogodzili się z komunistycznym zniewoleniem i walczyli z bronią w ręku.

      Żaden Polski filmowiec nie sięgnął do życiorysu Józefa Franczaka, choć jego życie i walka to temat wymarzony na scenariusz filmowy.

      Polska po 1989 roku zapomniała o swoich bohaterach.
      Zapomniała, gdyż zajęta była czczeniem i szybką produkcją nowych autorytetów i wzorów do naśladowania, do których postać „Lalka” i jemu podobnych nijak nie pasowała..

      Ramzwelt II (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-01-06 22:35
      Gazociąg Północny staje się faktem. Żałosne, papierowe protesty przeciwko jego budowie budzą rozbawienie. Co innego gdyby obecny rząd RP któremu z całego serca życzę wszystkiego najlepszego podjął konkretne działania mające na celu zbudowanie terminalu LNG w rejonie Zachodniego Wybrzeża i utworzenie Ligi Konsumentów Gazu.

      Terminal mógłby powstać parę lat wcześniej niż zostanie zakończona budowa gazociągu. Dzięki niemu będziemy w stanie zaoferować aglomeracji berlińskiej i zakładom w Policach gaz co najmniej o kilkanaście procent tańszy niż ten z rury wydobywany w ekstremalnie trudnych warunkach północy Syberii. Już przeszło 30 lat temu na łamach PRZEGLĄDU TECHNICZEGO Nr 47/1975 apelowałem do ówczesnych władz o podjęcie decyzji jego budowy. Wróćmy do tego tematu. Mając terminal LNG i odpowiednio zasobne magazyny podziemne jak i naziemne w postaci zbiorników ze sprężonego betonu, nie będą nam groźne spadki ciśnienia gazu na granicy wschodniej.

      Liga kontynuując najlepsze tradycje pierwszej Ligi Konsumentów powstałej w 1891 r. w Nowym Jorku mogłaby zajmować się m.in. monitorowaniem ochrony naturalnego środowiska w obszarach up-stream oraz przestrzegania praw człowieka wobec aborygenów z rejonu półwyspu Jamał i znad Obskiej Guby i oczywiście negocjować ceny gazu.

      Nie wolno zapominać, że Syberia była naszą Drugą Ojczyzną. Jeszcze przez I Wojną Światową podkreślano to na spotkaniach petersburskiej Polonii. Dziejową misją i moralnym obowiązkiem potomków Sarmatów jest dziś przybliżenie narodom tam zamieszkującym zasad demokracji i idei wolności. Takiej jak to pojęcie jest rozumiane w krajach europejskiej cywilizacji. Dlatego w Unii Europejskiej powinny zacząć działać radiostacje nadające w języku tatarskim, baszkirskim, jakuckim, chanty mantyjskim, wotiackim. Ci którzy tymi językami posługują się na co dzień są pełnoprawnymi właścicielami złóż ropy naftowej i gazu ukrytych pod tundrami i tajgą 1/6 powierzchni Ziemi.

      Można mieć nadzieję, że wkrótce zostanie powołana sejmowa Komisja Gazowa, o którą na tych łamach apelował swego czasu poseł Witaszek, ustali jakie wziatki powędrowały przy okazji kontraktów gazowych na konta różnych Geniuszy Biznesu. I czy zapłacili od nich należne podatki.

      Kontrakty na sprawdzenie pasa o szerokości co najmniej 10 km wzdłuż trasy po której przejdzie Gazociąg Północny i deaktywację znalezionych tamże zasobników z bronią chemiczną powinno otrzymać konsorcjum polskich firm. W tym przypadku żadnemu z sąsiadów wierzyć nie można.

      HISTORIA MAGISTRA VITAE EST.
      bam (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-01-06 05:43
      Chce wypowiedziec sie na temat tej kaszany ktora odbywa sie na ulicy wodnika... ide sobie z piesem a tam niema kiedy isc i samochody trabia namnie i kopca bo sa bez katalizatora czy cos takiego.... do tego jezdzi tam autobus niewiem poco... i jest kaszana bo ide na łake i sie denerwuje - dzieki za głos :-|
      Ramzwelt II (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-01-03 22:12
      Analiza bardzo dobra. Dokladnie w taki sposob, jak Pan to opisal, partyjna ordynacja wyniszcza nasze zycie publiczne, wyklucza z niego ludzi samodzielnie myslacych (z wyjatkiem oczywiscie liderow i kregu liderow). Najgorsze jest to, ze liderzy najpewniej i tak by weszli, tylko ich rola musialaby sie zmienic. Musieliby rozmawiac z ludzmi po partnersku, a obecnie moga po prostu ignorowac w duzej mierze sygnaly plynace z dolu. Tzn. nie calkiem ignorowac tylko powiedzialbym: "definiowac je po swojemu", niezaleznie od wyborcow, prowincji czy jak tam nazwac Polske.
      To na krotka mete jest wygodne, zapewne wygodniejsze niz "uzeranie" sie z zapleczem. ale bardzo szybko zawodzi, albowiem sprawia, ze partia zamyka sie na doplyw ludzi wartosciowych, krytycznych natomiast liderow latwo wprowadzic w blad. Dlatego kazda partia - rowniez PiS, bardzo szybko zostanie "napompowana" karierowiczami, koniunkturalistami lub ludzmi nie posiadajacymi spolecznego autorytetu i nie potrafiacymi sprostac wyzwaniom sytuacji. Stad "krotka lawka kadrowa." W najlepszym interesie PiS-u nalezaloby szybko zmienic ordynacje i zrobic nowe wybory. Kaczynski, Ziobro, Wasserman, Dorn czy Zawisza wchodza bez problemu. Natomiast zaplecze ulegloby odbudowie, a partia wg mojej oceny, obecnie zyskalaby bezwzgledna wiekszosc w obu izbach parlamentu.
      Niestety obaj Kaczynscy sa profesorami uksztaltowanymi w zideologizowanym unwiersytecie i najzwyczajniej w swiecie nie dostrzegaja zalet prostego, (mozna powiedziec prymitywnego) systemu jakim jest JOW.
      woJOWnik (*** NIE ZALOGOWANY ***)
      2006-01-03 00:31
      Jerzy Przystawa
      Zaplecze eksperckie a ordynacja wyborcza

      W ostatnich miesiącach minionego roku, w różnych miejscach Polski,
      odbywały się spotkania i konferencje poświęcone problemowi elit: jakie
      te elity są, jakie powinny być i dlaczego takie nie są, a zatem szto
      diełat - jak by powiedział towarzysz Lenin. Z pewnym zdziwieniem można
      zauważyć, że nigdzie w programach tych spotkań nie pojawił się problem
      ordynacji wyborczej, tak jakby te dwie sprawy nie miały ze sobą żadnego
      związku, a już z pewnością związku przyczynowo-skutkowego. III
      Rzeczpospolita uchodzi za kraj demokratyczny, w którym, w odróżnieniu
      np. od PRL, elity - przede wszystkim elity rządzące - się wybiera, czy
      to możliwe, żeby sposób ich wyboru był bez znaczenia? Warto przypomnieć,
      co na ten temat, już prawie 100 lat temu, pisali biskupi polscy1: Ustrój
      prawa wyborczego wydaje ze siebie prawodawców, którzy za pomocą władzy
      ustawodawczej wpływać mogą i wpływać będą na wszystkie dziedziny życia
      kościelnego, narodowego, społecznego i moralnego, a szczególnie na
      przyszły kierunek wychowania publicznego... Do nas więc, jako stróżów
      praw wiary w tych dziedzinach należy pytać i badać, o ile do ich
      zdrowego rozwoju ustrój prawa wyborczego dopomaga albo też w uprawnionym
      rozwoju przeszkadza lub go nawet niszczy... Autorami tych słów byli
      ludzie w dziejach Kościoła i Polski zapisani w sposób szczególny, jak,
      m.in., niedawno wyniesieni na ołtarze św. Józef Pelczar i bł. Józef
      Bilczewski, kard. książę Adam Sapieha. Wydawać by się mogło, że będzie
      to stanowisko inspirujące ludzi, którzy zwykli powoływać się na
      autorytet Jana Pawła II i naukę społeczną Kościoła. Tymczasem, śledząc
      debaty nad stanem państwa i stanem elit państwowych, jakie od lat toczą
      się w środkach masowego przekazu tylko niezwykle baczny obserwator,
      wyposażony w mikroskopy i teleskopy, potrafiłby zauważyć, że to
      stanowisko biskupów polskich jest przez kogokolwiek podzielane.
      W takiej sytuacji faktem niezwykle radosnym jest, że temat związku
      ordynacji wyborczej z jakością elit politycznych podniesiony został, na
      łamach tygodnika "Głos"2 przez parę uczonych filozofów, etyków i
      aksjologów, Teresę Grabińską i Mirosława Zabierowskiego, w artykule Czy
      zmiana ordynacji wyborczej uzdrowi państwo. Autorzy podnoszą tam 12
      zasadniczych kwestii, odpowiedź na które powinna nam uzmysłowić co jest
      nam potrzebne, aby Polska posiadała elity na jakie zasługuje. Zaskakuje
      jednak, że w tej głębokiej, aksjologicznej analizie Uczeni nie formułują
      żadnych zastrzeżeń czy uwag odnośnie obowiązującego u nas systemu
      wyborczego, lecz swoje wątpliwości i krytykę kierują pod adresem
      propozycji wprowadzenia w Polsce brytyjskiego systemu jednomandatowych
      okręgów wyborczych (JOW). Jest to tym bardziej dziwne, że w ostatnich
      wyborach udziału nie wzięło ok. 18 milionów uprawnionych do głosowania
      Polaków, a liczba zniechęconych do demokracji w Polsce rośnie z wyborów
      na wybory i mogłoby się wydawać, że to wystarczający powód, aby zapytać
      czy przypadkiem nasz system wyborczy nie uzasadnia ich aksjologicznych
      dylematów? Ruch Obywatelski na rzecz JOW od lat stawia obecnej ordynacji
      wiele zarzutów, z których każdy, na dobrą sprawę, wystarczyć powinien,
      aby ją odrzucić. Np. w broszurze Jednomandatowe Okręgi Wyborcze3
      wyjaśniamy, że tzw. proporcjonalna ordynacja wyborcza jest wadą
      ustrojową, ponieważ (1) jest niezrozumiała dla wyborców i zniechęca ich
      do udziału w wyborach; (2) likwiduje odpowiedzialność posłów przed
      wyborcami; (3)destabilizuje i osłabia państwo;(4) zamienia demokrację w
      partiokrację; (5) generuje korupcję polityczną; (6) degeneruje życie
      publiczne, degeneruje partie polityczne i przeszkadza powstaniu
      społeczeństwa obywatelskiego;(7) narusza nasze bierne prawo wyborcze;
      (8) jest sprzeczna z Konstytucją, bo łamie zasady równości,
      proporcjonalności, bezpośredniości i powszechności wyborów. Nie miejsce
      tu, aby te tezy rozwinąć, ale warto przypomnieć, że nie są to argumenty
      wysuwane jedynie przez sfanatyzowanych maniaków JOW, bo tezę o tym, że
      obecna ordynacja wyborcza łamie konstytucyjne zasady sformułowali ponad
      5 lat temu najważniejsi dzisiaj politycy RP, jak premier Kazimierz
      Marcinkiewicz, prezes PiS-u Jarosław Kaczyński czy wicepremier Ludwik
      Dorn i, razem z innymi posłami, skierowali odpowiednią skargę do
      Trybunału Konstytucyjnego4. Jeszcze surowszą krytykę obecnego systemu
      opublikował, tuż po ostatnich wyborach tygodnik "Wprost" w artykule
      Oszustwo demokratyczne5, albo reklamowany ostatnio przez
      "Rzeczpospolitą" tom Ius et Lex6. Wydawać by się mogło, że jest więcej
      niż potrzeba argumentów za tym, żeby skłonić uczonych epistemologów do
      poddania wnikliwej analizie aksjologii systemu, który ma decydujący
      wpływ na nasze życie państwowe i społeczne? Zamiast tego ekspercka para
      profesorska domaga się od nas odpowiedzi na pytanie Jak ma wyglądać
      zaplecze ekspercko-doradcze niezależnego(pozapartyjnego)
      parlamentarzysty? i grozi, że jeśli propagatorzy JOW pomijają ten
      problem, to fundują społeczeństwu jeszcze jedną utopię. Wygląda więc na
      to, że Uczeni uważają, że z chwilą wprowadzenia JOW, niedojrzałe
      społeczeństwo wybierze do Sejmu masę niezależnych, pozapartyjnych
      posłów, którzy bez ekspercko-doradczego zaplecza uczonych w żaden sposób
      nie poradzą sobie z nawą państwową.
      Warto więc, żeby Szanowni Autorzy i Ich Czytelnicy zechcieli uświadomić
      sobie dwie rzeczy:
      Po pierwsze: Już ponad 60 lat temu socjolog francuski Maurice Duverger
      wywiódł teoretycznie to, co przez ponad 100 lat mógł wcześniej dostrzec
      każdy baczny obserwator, że w krajach demokratycznych stosujących JOW w
      systemie brytyjskim (First-Past-The-Post czy Winner-Takes-All) powstaje
      system nazywany dwupartyjnym i jeszcze nie słyszałem, żeby któraś z tych
      partii, czy to Partia Pracy czy Partia Konserwatywna w Wielkiej
      Brytanii, Partia Republikańska lub Partia Demokratyczna w USA, czy jakaś
      inna, narzekała na brak zaplecza ekspercko-doradczego.
      Po drugie: W systemie JOW rzeczywiście, pojawiają się w parlamencie
      posłowie niezależni, którzy potrafili w swoich okręgach wygrać z
      kandydatami wielkich partii politycznych. Nie znam przypadku, żeby
      narzekali oni na brak zaplecza eksperckiego, albo żeby z tego powodu
      wynikały jakieś państwowe kłopoty. Dlatego warto zachęcić naszych
      aksjologów, żeby swoje teleskopy skierowali na Sejm: jak to jest z tymi
      posłami pozapartyjnymi w sejmach kolejnych kadencji? Teoretycznie bowiem
      coś takiego jak poseł pozapartyjny jest w Polsce niemożliwe - mandat
      może zdobyć tylko partia, która przekroczyła próg 5% poparcia. Nawet
      przy 40% frekwencji wyborczej 5% to ok. 600 tysięcy głosów. Teoria
      teorią, a życie życiem. Jak na gruncie epistemologicznej aksjologii
      wyjaśnić pojawienie się w Sejmie IV Kadencji 39 posłów pozapartyjnych, z
      których każdy mógł się pochwalić jedynie śladowym poparciem? Np. Marek
      Muszyński (2915 głosów), Stanisław Jarmuliński (3062), Joanna Nowacka
      (3302), Jacek Zdrojewski (3458) itd. itp. IV Kadencja nie była pod tym
      względem rekordowa, bo w III-ciej mieliśmy 43 niezależnych, A jak
      wyjaśnić obecność w Sejmie V Kadencji pozapartyjnego posła Krzysztofa
      Szygi (3882) czy nawet Zygmunta Wrzodaka, którego poparło AŻ 18.921
      wyborców, co jakby nie liczyć stanowi jedynie 1,5 promila ważnie
      oddanych głosów? Mamy początek kadencji i tylko 5 niezależnych, ale, jak
      pokazuje życie, ich liczba będzie, z miesiąca na miesiąc, rosła. Czy
      Szanownych Autorów nie ciekawi, jakie jest zaplecze ekspercko-doradcze
      tych niezależnych posłów w Sejmie?
      Proponowana przez Ruch JOW ordynacja, wbrew temu co piszą Grabińska i
      Zabierowski, nie jest żadnym panaceum na wszystkie bolączki, jest
      jedynie propozycją usunięcia najpoważniejszej wady ustrojowej, jaką jest
      obecny system wyborów do Sejmu.
      pierwsza strona poprzednia strona następna strona ostatnia strona
      1 2 3 4 5 6 [7] 8 9 10 11 12 13 14 15 ..

      Polecamy

       

       

       

       

       

       

      Wsparcie prawne portalu:


       

      Osowianin Roku

       

      Nieodpłatne poradnictwo
      w Gdańsku


       

       


       Plan spotkań z kulturą Pomorza